No, spodziewałem się gorszego filmu.
Co nie znaczy, że jestem zadowolony. Bo pomysł wyjściowy miał wielki potencjał, który z pewnością możnaby przekształcić w film wyższego kalibru. No więc, alieny atakują Ziemię a dzielni Marines bronią miasta (w tym wypadku tego tytułowego). Ale zaraz...oni tylko ewakuują cywili. No to jak w końcu?
Tytuł jest wielce mylący, bo to, co sugeruje, czyli bitwa, w tym filmie wogóle nie ma miejsca. Przynajmniej przez większą część trwania seansu. Przez półtorej godziny mamy podaną sztampową i napakowaną patosem historyjkę o marines ratujących pięciu cywili ze strefy zagrożenia. Gdzie w tym tytułowa bitwa? Niewiadomo. Prościutką i nic nie wnoszącą do historii gatunku fabułę twórcy ubrali jednak w efektowną oprawę. Jeśli już naparzanka z ufolami jest, to wygląda porządnie: zdjęcia z ręki, dobry, nie padaczkowaty montaż i prawdziwi aktorzy (nie tacy, jak w np. Skyline). Co z tego jednak, jeśli reżyser choćby nie stara się udawać, iż kręci tylko blockbuster ku pokrzepieniu serc i wypromowania dzielnej, amerykańskiej piechoty.
A tytułowa bitwa rozegra się dopiero...po napisach. Dziwne.
5/10
"Jeśli już naparzanka z ufolami jest, to wygląda porządnie: zdjęcia z ręki, dobry, nie padaczkowaty montaż i prawdziwi aktorzy (nie tacy, jak w np. Skyline)."
Specjalistą w tej dziedzinie nie jestem, ale nie uważam że to wygląda porządnie. Zauważ że nie ma w filmie momentu aby można było dokładniej się przyjrzeć obcemu. Otrzymujemy albo obraz z zaśnieżonej kamery (początek filmu), albo krótkie ujęcia z "trzęsącej się" kamery.
Wszystko to było po to aby zatuszować niedoskonałość efektów specjalnych.