Na początku bardzo pozytywnie podchodziłem do tego filmu. Spodziewałem się
hamerykańskiej szmiry w stylu "God Bless America", ale zignorowałem intuicję i z
przyjemnością zasiadłem do Inwazja: Bitwa o Los Angeles. Niestety, po pół godzinie i
kolejnych wzniosłych wyznaniach imbecylowatych Marines miałem dosyć, a mój dobry
humor opadł do poziomu bruku. Gdy podczas kolejnej sieczki kosmitów w małej uliczce Los
Angeles zacząłem zastanawiać się gdzie ja już to widziałem dotarło do mnie - film jest
połączeniem Black Hawk Down'a, Wojny Światów i Dystryktu 9. Typowa Hollywoodzka
szmira (pomimo swoich zajebistych efektów), nie mająca żadnego większego przesłania
poza ciągłymi siekankami z nutą Bush'owego patriotyzmu.
Pomysł byl ciekawy, ale wykonanie mierne.
3/10