Nie było osoby, która wychodząc z kina mogłaby szczerze stwierdzić, że dokładnie czegoś
takiego się spodziewała. Przyczyna tego leży w zaskakującym scenariuszu, którego autor na
spółkę z reżyserem postanowili zafundować widzom nieco odmiany, po raz pierwszy opierając
fabułę na najsłabszym punkcie metalu.
Jak widać w komentarzach, znaleźli się tacy, którym ta odmiana nie przypadła do gustu, jeśli
nie wywołała jeszcze poważniejszych urazów konsumenckich. Dużo racji mają zarówno
wskazujący na przesadnie komediowy charakter filmu, jak i małą zawartość IM w IM (to drugie
widać ostro zwłaszcza z racji złamania tendencji wzrostowej utworzonej przez IM2).
Cieszę się, że jestem przed pierwszymi i drugimi, co znaczy tyle, że trzecia część przygód
najbogatszego posiadacza ponadpełnej zbroi płytowej podobała mi się w wystarczającym
stopniu, bym przymknął oko na wyżej wymienione zarzuty. Wpłynęły na to zwłaszcza efekty,
których nienagrodzenie będzie pobiciem kolejnego rekordu ubliżenia technice.
Jednak tym, za co najbardziej cenię ten film, jest akcent psychologiczny, który choć ukryty
bardzo głęboko odczytałem, wnioskując, że może on charakteryzować nawet postaci tak
komediowe i zblazowane jak młody Tony Stark, oraz, że każda część IM jest równie dobra,
tyle, że dewelopuje inny aspekt technoekonomiczny.