Tak jak wszyscy wiemy, Iron Man "umarł" i przynajmniej na razie Tony Stark nim nie jest. Ale w mojej opinii słowo koniec lepiej opisuje tragedię jaka stała się wraz z wydaniem tej części. Dla mnie jest to koniec dobrej passy filmów z serii Avengers. Pierwszy, w którym różnice w porównaniu z oryginałem są tak zatrważające, że w połowie filmu zaczynasz kląć pod nosem, ściskasz pięści i masz wrażenie, że podano Ci extremis, bo zaraz wybuchniesz.
Film sam w sobie jest doskonałym filmem akcji i każdy kto kojarzy Iron Man'a jedynie z filmów kinowych na pewno będzie bardzo zadowolony. Ale ktoś kto siedzi w temacie zdecydowanie zawiódł się dowiadując się, że najważniejszy przeciwnik Iron Man'a w wersji kinowej po prostu nie istnieje. Oglądając trailer byłem przekonany, że wreszcie zostanę uraczony wspaniałym, godnym przeciwnikiem Iron Man'a. Niestety, dostałem - trzeba przyznać znakomicie zagranego i bardzo zabawnego - aktora i człowieka, który przez zmiany w mózgu potrafi zionąć ogniem i podnieść temperaturę do 3000*C.
Mandaryn. Główny nemezis Iron Man'a, potężny przeciwnik posiadający magiczne pierścienie. Przez trailer byłem pewny, pewnie tak jak wszyscy, że będzie genialnym wrogiem, najlepszym z całej serii filmów Marvela. Liczyłem na to, że wreszcie dostanę w komiksowej adaptacji coś, co pobije Jokera. Były to może nadzieje głupca, ale wydawało mi się oczywiste, że będzie genialny.
Podsumowując, zawiodłem się tym filmem, pomimo, że mam zamiar ocenić go wysoko. Na filmwebie zasłużył na dobrą ocenę, ale w rankingu filmów o Iron Manie nie powinien pojawić się w ogóle na liście.