Spodziewałem się jakiegoś w miarę (jak na taką "wybuchową" serię) niezłego zakończenia, tym bardziej, że apetyt podsycały wszystkie te wzmianki o mroku fabuły i jej powadze.
Nie ukrywam, że lubię te postać i trochę szkoda mi, że zakończenie było słabe. Śmieszny "plot twist" z Mandarynem, który miał być "potomkiem Czyngis-chana" był dziwny i zepsuł wszystkie zapowiedzi (a może to zapowiedzi zepsuły film?), a moralna przemiana bohatera i cała ta symbolika, że Stark nie potrzebuje zbroi by być Iron Manem od razu skojarzyła mi się z Mrocznym Rycerzem (choć nie do końca chodziło o to samo).
Jak dla mnie trójka to poniekąd zawód, lecz posiadający parę pozytywnych stron jak koncentracja na bohaterze, a nie jego alter ego. Ot taki film z efektami, żeby się rozerwać, który (jako zwieńczenie serii) wypada po prostu nijako.
PS Motyw główny Tylera jest genialny :D
Zgadzam się. Właśnie wróciłam z kina i...nie wiem w sumie, co o tym myśleć. Sceny akcji były fajne, ale fabuła trochę mi się nie kleiła. Co do głównego motywu muzycznego to, z całym szacunkiem dla kompozytora i osób, którym się podoba, ale mam wrażenie, że to takie przerobiony main theme Pana Silvestri z Avengers.