Jednak okazuje się, że obok durnej napieprzanki ten aktor potrafi być ambitniejszy. Szkoda tylko, że wcześniej nie myślał o ambitnych filmach, wtedy nie musiałby występować w Bułgarii... W sumie zastanawiające jest to, że inny gwiazdor klasy B, Bruce Campbell, w podobnym w wymowie filmie "My name is Bruce", też wyśmiewa Bułgarię jako miejsce kręcenia...
Przez cały film widz czeka, aż Jean - Claude wykorzysta te swoje nieprzeciętne umiejętności, co twórcy bezlitośnie wykorzystują wyśmiewając mit superbohatera w "powtórzonej" scenie tuż przed końcem. Powala szczerością monolog do kamery, zbudowany na jednym ujęciu. Generalnie, zdjęcia to jedna z mocnych stron tego filmu. Tak samo jest z muzyką, której się prawie nie słyszy, a potęguje nastrój. Sam JCVD nie jest zaś szlachetnym bohaterem, bo mimo wszystko próbuje wykorzystać sytuację na swoją korzyść.
Pocięta narracja nie zawsze się sprawdza. Tu się sprawdziła idealnie. No i zakończenie, nie mające nic wspólnego z Happy Endem.
Ogólnie - 8/10