Taka naszła mnie refleksja, że role Rochestera, w historii kina, grali najczesciej naprawde znaczacy aktorzy. W 1944 Orson Welles. W 1970 G.C. Scott. W 1996 Hurt. Ciekwie jest sobie porównac jak kazdy z nich podszedł do tego zadania. Nie ukrywam, ze film zostal ogladniety przez mnie głównie ze wzgl na G. C. Scotta.
Pierwsze wrazenie: film powinien być zrobiony gdzies 7 lat wczesniej. Scott byłby wtedy przed 40 ka, a York ok. 20-ki. W idealnym wieku, bo nie da sie ukryc, że pierwsze wrazenie jest takie że sa troche za starzy do tych ról.
Ale w trakcie ogladnia filmu to przestaje przeszkadzać.
Spodobała mi sie gra Scotta. W pierwszym momencie uderza jego oschłość i poza wyniosłości ukrywajaca życiowe zranienie. Kiedy sie porówna z równie dobra, ale kompletnie inną grą Hindsa (JE z 1997) - ekstrawertyczny, głośny Rochester - mozna przezyc duży szok, co stało sie takze i moim udzialem. Jednak, po zastanowieniu, mysle ze Scott generalnie oddal lepiej charakter postaci. Rochester Hurta- zdystansowany, ironiczny, także, imo, pokonany przez Scotta
Odkryciem jest dla mnie S. York grajaca J. Eyre. Swietna aktorka, szkoda że utknęła w drugich planach. Zdecydowanie za ładna do roli JE. ale za to oglada sie ja z przyjemnoscią.
Mrocznego klimatu filmowi dodaje muzyka John Williamsa (tak, tego od Gwiezdnych Wojen). Temat wiodący jest naprawde niezły.
W sumie ciekawy film, zwłaszcza w porównaniu z innymi ekranizacjami.