Zaskakujące było dla mnie to, że ponad 3 3-godzinny film, w którym praktycznie nic się nie dzieje, może mnie wciągnąć tak, że nie chciałam przegapić ani jednej sceny. Zamknięty w małym mieszkaniu buzuje od podskórnych emocji - czekasz tylko, kiedy wybuchną, niby nic się nie dzieje, a atmosfera napięta jak u Hitchcocka. Dla mnie niesamowite było to, jak na tym pozornie idealnym obrazku powoli pojawiają się rysy: potargane włosy, przypalone ziemniaki, rozpięty guzik - sygnały, że to w końcu musi się z hukiem zawalić. Gdy teraz obieram ziemniaki jakoś dziwnie się czuję...