Dzisiaj już coraz rzadziej kręci się takie filmy. A raczej coraz rzadziej kręci się filmy w ten sposób. Fabuła jest z pozoru prosta i nieskomplikowana, ale konstrukcja filmu jest finezyjnie i w sposób zamierzony zagmatwana, początkowo porozrzucane niedbale klocki stopniowo łączą się ze sobą odsłaniając kolejne fragmenty intrygi. Całość w surowym klimacie, z oszczędnym montażem i podbijającą napięcie muzyką i dialogami ograniczonymi do minimum. No i sam Statham, który niby gra tutaj rolę, do jakiej wszystkich nas przyzwyczaił (czyli uroczego łysego byczka od łubu-dubu), ale zarazem jak nigdy dotąd jego postać bierze na siebie cały dramatyczny ciężar filmu, a tytułowy gniew dosłownie czuć na kanapie przed telewizorem. I wszystko to oszlifowane przez Guy'a Ritchie'go. Jestem pod dużym, naprawdę dużym wrażeniem.