Z wątków innych użytkowniów dowiedziałem się, że film ma drugie zakończenie, w którym główny bohater oddaje swoją "pacjentkę" zakażonym i przeżył. Moim zdaniem zakończenie, w którym wysadza się granatem jest nielogiczne. Od początku, kiedy doktorek porywa zakażoną dziewczynę i ten zombiak wyskakuje na słońce wiadomo, że o laskę mu chodzi, każdy jełop by się domyślił, że to właśnie przez nią zombiak zaczął polować na doktorka. Co to w ogóle za moda w tego typu filmach na uśmiercanie bohaterów?
Rzadko czuje aż takie rozczarowanie zakończeniem filmu. Na logikę powinien tego zmutowanego lachona oddać i przedzierać się z matką z dzieckiem. Sądziłam, że właśnie w tym celu psa zabili. Niedopracowane straszliwie..
Moim zdaniem (z opisów) to mniej heroiczne zakończenie jest właśnie tym gorszym wariantem. Ni ono ciekawe, ni też rozsądne (z wdzięczności samiec alfa jeszcze go objąć powinien) - taką samą jedynie by konsternację wywołało co zakończenie "Człowieka Omegi". 
 
Co do samicy, to jest to zwyczajna zła interpretacja. Bohater grany przez Willa widział zarażonych jako dzikie i niezdolne do uczuć bestie, przez które zginęła jego rodzina. W takiej sytuacji uparcie wciskał je w ramy tępych i niebezpiecznych zwierząt (którymi w końcu byli) niezdolnych do wyższych uczuć. Lwy wszakże też do miłości są zdolne, ale gdybyśmy się przypadkiem na ich teren dostali i zostali przez nie zaatakowani, to prawdopodobnie nie patrzylibyśmy na nie jak na czułych opiekunów rodziny. 
 
W tym filmie śmierć doktora uszlachetniła jego odkrycie. On tak naprawdę był zdeterminowanym, wyobcowanym człowiekiem, który chciał zakończyć tę plagę niejako w odwecie za rodzinę i by kompletnie nie zwariować. Przez to że zginął jego drobne rysy na charakterze nie ujrzą światła dziennego, a sam zostanie legendarnym wynalazcą lekarstwa na zarazę, który poświęcił się dla ludzkości. W "Jestem legendą" takie zakończenie ma sens.