[spojler, uwaga] Choć miałam opory by go obejrzeć, nie żałuję. Nie lada zadaniem jest
nakręcić film, gdzie w większej jego części występuje jedna postać. I pies. O to
przywiązanie głównego bohatera do Sama. Jego jedyny przyjaciel. Którego musiał udusić. Kolejny
rok jedynie ze zwierzakiem. Można oszaleć, wiedząc ze wokół sami mutanci. Poza tym Will
odegrał swoją postać bez zarzutów. Strasznie przywiązałam się do bohatera, Roberta. Nie
chciałam żeby film się kończył. To była taka lekcja dla wszystkich ludzi, moim zdaniem.
Płakałam przy śmierci psa. Jego jedynego przyjaciela. Płakałam z powodu nagłej, nie
mającej prawa bytu córki i żony Roberta. Ten film, choć niby o wirusie który zaatakował
Nowy Jork, wywołał u mnie wiele emocji. Może było kilka niedociągnięć, typu 'kiedy on zasłonił rolety, i to wszystko po tym jak wrócił z psem do laboratorium?' Bo musiał przecież. Ale to nie zmienia faktu, że to jeden z najlepszych filmów które dotychczas obejrzałam. A było ich wiele. Ten jednak jeden z niewielu wyjątkowych,