Film ciekawy, ale nie porywający. Taylor Kitsch wyrasta powoli z pniaka na dojrzały kawałek drewna. Nie gra tragicznie, ale ma ograniczony wachlarz emocji (zmarszczone brwi vs. zmarszczone brwi), co psuje film, którego powinien być motorem napędowym.
Prolog jest nudny i strasznie długo trzeba czekać, aż wreszcie film się rozkręci.
Z kolei epilog jest wręcz zaskakująco pomysłowy (w porównaniu do reszty "Johna Cartera").
Tytułowy bohater jest mdły, niesympatyczny i szczerze przez cały film mnie g*wno obchodził. Drugi plan jest natomiast wyrazisty, choć mógłby być jeszcze bardziej, ale cóż...
Filmowi brakuje po prostu "duszy", którą miał "Avatar". Fabularnie obie produkcje są identyczne, a jednak obraz Jamesa Camerona ogląda się 100 razy lepiej i można się wciągnąć w świat Pandory.
Co do efektu 3d - jest naprawdę widowiskowo, pod warunkiem, że jest to IMAX, a nie żadne inne pseudo-3d-kino.