Kapitalna rozrywka; kanapka z jedną kromką z wyobraźni Barroughsa i drugą z efektów specjalnych (a właściwie z nieźle estetycznie wymyślonej scenografii). Nikt tu niczego "artystowskiego" nie udaje, nie próbuje dorabiać głębi i psychologii. Jedyny spory zgrzyt to reminiscencje z martwą żoną - to było dość niesmaczne.
Lekkostrawne.
Właściwie trudno się nie zgodzić. Reminiscencje może i rzeczywiście nieudolnie chciały dodać głębi filmowi, ale nawet bez tego "John Carter" swoistą głębię posiada. Koncepcja wieloświatów jest smakowita sama w sobie.
Poza tym bardzo miłe zaskoczenie. Spodziewałem się przeamerykanizowanego kiczu w stylu "Spiderman" czy "Avengers", a tu proszę: dość sprawnie nakręcona historia będąca jakimś dziwacznym miksem "Diuny", "Gwiezdnych Wojen", "Kronik Riddicka" i "Avatara". A co najśmieszniejsze cały ten kolaż jest absolutnie znośny, miły dla oka, momentami wręcz intrygujący.
Z przyjemnością - 7/10
Myślę, że właśnie niebanalna scenografia dużo daje. Niby to kompilacja wcześniejszych pomysłów graficznych, ale ze smakiem i świetnie technicznie zrobiona. Powinna kandydować do Oscara.