Lubię całą serię. Ostatnio odświeżyłem sobie po kolei wszystkie filmy. I niestety, widzę że traci to coś. Konkretnie - fizyczność. Nie przeszkadzała mi rudymentarna fabuła, drętwe dialogi ani absurdalność świata przedstawianego. Bo było bardzo namacalnie, trochę kameralnie, na krótkim dystansie. Coś jak w Oldboyu czy Raidzie. Miałem wrażenie uczestnictwa w walce. Ciosy wymagały wysiłku. Później bo później, ale jednak Johny się męczył, opadał z sił, wstawał z coraz większym wysiłkiem. Nie szarżował wyskokami czy kopnięciami z półobrotu, gdy mógł „pomagał sobie” rekwizytem. Byle szybciej, byle oszczędzac siły. Owszem, występowały elementy baletowe, spektakularne, podporządkowane jednak skali samotnego człowieka. Tak było w pierwszej i częściowo drugiej części. Trzecia już ulegała rozdęciu, wystylizowaniu, popisywaniu się pomysłowością. Zdjęcia z dalszych perspektyw, coraz bardziej szalone walki, coraz dłuższe i szybciej po sobie następujące. Wraz z lawinowym narastaniem komplikacji i absurdalności świata, tracił wymiar bezpośredni, zwiększał dystans do Johnego. Czwarty to już praktycznie samotny balet niezniszczalnego króliczka Energizera. Zamiast wyczerpującej walki, występy wirtuozerskie na zmyślnie skomponowanej i wyestetyzowanej scenie. Nie czuję fizyczności, nie czuję ograniczeń. Wiem, że jak będzie trzeba, Johny po prostu przeskoczy zamek lub most. Samochód go rozjechał? Co z tego? Za 12 sek. wstanie z pojedynczym stęknięciem, zachwianiem i dalej będzie rozgarniał ciosami tłumy npców. Powoli robi się z serii bezduszny popis podobny do Szybkich i wściekłych. Tylko czekać, aż Johny strąci samochodem satelitę.