Kulodezintegrujące garnitury, przydługie walki z ochroniarzami i noname'owymi zabójcami, wydumane dialogi z czapki, elita morderców która gada i zachowuje się jakby wszyscy pokończyli studia na jakimś biedohumanistycznym uniwerku i teraz żeby zarobić nie zostało już ok nic innego tylko zostać zabójcami i przyjąć jakieś zasady. Do tego koleś w żulówce, który co raz dyktuje warunki na X baniek w sytuacjach ewidentnie ponad jego poziom z psem, którego nikt nie może odstrzelić - ludzie wstający po zderzeniach z autami czy upadkach z dziesiątków schodów (lub na schody), po których oddychaliby co najwyżej przez rurkę do końca życia. Gruby jak klucha typ, który niemal kasuje JW po kilku postrzałach (w tym w plecy) kiedy nie może go wcześniej załatwić drużyna piechoty o wyszkoleniu ala komandosi i paru filmowych mini-bossów. Na plus zdjęcia, muzyka i poprawną realizacja. Film jedzie jednak na reputacji pierwszej części, Keanu i na tym że gdzieś tam jak Wick po raz kolejny upada czy przyjmuje serie pocisków ludzie wciąż widzą takiego trochę upośledzonego Neo. W tym filmie JW już prawie nie przeładowuje, także te oceny krytyków to jakaś totalna pomyłka.