Gdyby twórcy byli równie dobrzy w kręceniu całych filmów, co samych trailerów,
mielibyśmy genialną komedię. Niestety to właśnie we wspomnianym trailerze mogliśmy
zobaczyć co lepsze sceny. Właściwie wszystko w tym filmie mogłoby być lepsze.
Najbardziej boli mały budżet. Nie wiem czy mniejszy niż w przypadku części pierwszej,
czy po prostu gorzej wykorzystany.
Mało plenerów - co tylko się dało kręcili w studiu, a czego nie - nagrywali bez rozmachu,
wpychając jak najwięcej efektów komputerowych. Efekty specjalne sprzed dekady także
strasznie kłują w oczy (wklejone wybuchy i tło do spadającego z góry Atkinsona - coś
okropnego).
Scenariusz także bardzo kuleje. Historia w ogóle nie wciąga, właściwie od samego
początku wiemy, jak to się skończy. Masowe powielanie schematów, mało typowych dla
serii gagów (chyba tylko dwa), stawka tym razem jest dużo mniejsza. Do tego nudny i
mało wyrazisty antagonista.
Mamy też słaby, osadzony na trzecim planie wątek miłosny. Dwie role żeńskie wstawione
w miejsce tej jednej, przez co obie w ogóle niezapadające w pamięć.
Ucierpiał także sam agent English. To już nie ten sam Johnny, teraz poważniejszy, mniej
ciapowaty i nie wspierany już przez Bougha, którego wklejony w to miejsce agent Tucker
nie był w stanie w żadnym stopniu zastąpić.
Dziwię się, że Atkinson zaakceptował ten scenariusz. Na papierze ta historia musiała
wyglądać znacznie lepiej, albo może po ujrzeniu gaży komik pominął wszelkie nieistotne
szczegóły.
Mnożące się błedy fabularne, w ogóle niewyraziste postacie, wielki spadek śmieszności
filmu.
Może gdyby chodziło o innego agenta-nieudacznika, film byłby nawet niezły. Niestety, w
przypadku kontynuacji przygód Johnnego Enligsh'a z 2003 roku, możemy mówić jedynie
o fiasku.
Wielka szkoda.