Od razu rzuca się w oczy fakt, że Antonio Margheriti w swej karierze zajmował się głównie horrorami. W "Joko invoca Dio... e muori" pojawiają się sceny rodem z gotyckiego filmu grozy, jednak przede wszystkim jest to proste kino zemsty nakręcone w formie spaghetti westernu. Na początku kumpel tytułowego Joko (lub Rocco - to chyba zależy od wersji językowej) zostaje zabity w dosyć brutalny sposób przez pięciu złoczyńców. Główny bohater stracił koleżkę, a przy okazji zrabowane wcześniej złoto. Szuka więc zemsty na bandziorach, lecz nie zna tożsamości ich wszystkich. Joko to typowy antybohater, w filmie z Johnem Waynem najprawdopodobniej robiłby za czarny charakter. Richard Harrison wypadł naprawdę dobrze w tej roli. Postać agenta pinkertona grana przez Paolo Gozlino wydawała mi się kompletnie niepotrzebna. Miałem też problem z kreacją Claudio Camaso - według mnie przesadził i przeszarżował. Historia jest prosta i w miarę logiczna. Muzyka pasuje i podsyca mroczną atmosferę. Reżyseria w ciągu pierwszych 30 minut znakomita. Potem robi się nieco gorzej ale i tak jest ok. Finał może został odrobinę wydłużony. Zostało to zrekompensowane przez ironiczne ostatnie ujęcie. Ten film prezentuje mniej więcej podobny poziom do "E Dio disse a Caino" z Klausem Kinskim tego samego reżysera. Warto zobaczyć.