Przecież scenariusz napisało dwóch stan-uperów i dokładnie można przewidzieć, jaki rodzaj żartu będzie się przewijać i jaki będzie mniej więcej zarys fabuły. Czyli żarty nieraz niesmaczne, autoironiczne ("jerominoooo!"), groteskowe, absurdalne i mocno nawiązujące do seksu. A to wszystko przeplatane tragikomediowymi wstawkami z "normalnego życia". Tragedia ciągle przeplata się z komedią, zauważaliście np., że ostatnie słowa ojca Juliusza to "lubię gołąbki"? 
Choćby stąd właśnie film można od razu skojarzyć z Adasiem Miauczyńskim, ale może prędzej z "Nic śmiesznego", a nie z "Dnia świra'. Podobieństwo bije po oczach, nawet z wyłączeniem zawodu bohaterów :) 
Mnie się bardzo podobał :)