Od razu przyznam się, że zasiadając do seansu nie spodziewałem się po tym filmie żadnych rewelacji, ale postanowiłem dać mu szansę. I o ile pierwsze kilkanaście minut (zresztą jakby żywcem wyjęte z jakiegoś romansu dworskiego) jeszcze jakoś strawiłem, mając nadzieję, że się to jednak w końcu zrobi ciekawe, o tyle po jakiś 3 kwadransach miałem już absolutną pewność, że z tego filmu nic już nie będzie. I kolejne minuty niestety tylko to potwierdzały. Przecież to tak w zasadzie zwyczajna obyczajówka (zresztą nie najwyższych lotów) tyle, że umiejscowiona króciutko przed wojną. Bohaterowie chodzą, gadają, flirtują, kochają się, tęsknią, i tak przez niemal półtorej godziny. Jak długo można na to patrzeć? Ale co najgorsze, film jest w sumie dość banalny. Ileż razy można bowiem powtarzać, że wojna rujnuje plany, marzenia i niszczy ludziom życie (dosłownie i w przenośni). Przecież o tym wie każde dziecko i kręcenie kolejnych filmów to głoszących, jest zwyczajnie zbędne. Chociaż nawet te mało odkrywcze prawdy można podać w ciekawy sposób, a tu pod względem aktorskim bez żadnych rewelacji, muzyka ujdzie w tłumie, realizacja generalnie poprawna, ale nic ponadto.
Mówiąc krótko: mogło wyjść dobrze, a wyszło jak zwykle. Niestety :/