PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=519960}

Kac Vegas w Bangkoku

The Hangover Part II
2011
6,9 322 tys. ocen
6,9 10 1 322361
5,8 62 krytyków
Kac Vegas w Bangkoku
powrót do forum filmu Kac Vegas w Bangkoku

"Kac Vegas w Bangkoku" (co za idiotyczny tytuł) to druga część komedii, która dwa lata temu odniosła zaskakujący
sukces na całym świecie i pomimo wysokiej kategorii wiekowej zarobiła krocie w kasach kin. Twórcy chcąc
dorównać oryginałowi, co rzeczą było niełatwą - ale wcale nie dlatego, że pierwsza część prezentowała jakiś nad
wyraz wysoki poziom, po prostu zrealizowanie jakiejkolwiek dobrej kontynuacji, graniczy z cudem i rzadko kiedy się
udaje - mieli dwa wyjścia. Mogli albo nakręcić coś zupełnie innego, co tylko odrobinę nawiązywałoby do
poprzedniego filmu, ale opowiadałoby zupełnie inną historię z tymi samymi bohaterami, albo mogli powtórzyć swój
pomysł tylko go znacznie powiększyć, przyspieszyć, wzmocnić. To pierwsze rozwiązanie było bardzo ryzykowne, bo
nigdy nie wiadomo czy nowa opowieść zaskoczy i odniesie podobny sukces co poprzedni obraz, ale takie
rozwiązania czasem się udają i to najczęściej dzięki nim drugie części dorównują pierwszym. Twórcy zdecydowali
się jednak na drugą, bezpieczniejszą opcję i nakręcili prawie, że kopię pierwszej części. W stosunku do niej
zmiany są kosmetyczne, cały dokładnie już nam znany schemat został powtórzony. I to jest dla mnie podstawowa i
chyba największa słabość tego filmu, przez którą daleko mu do jedynki.

W drugiej części otrzymujemy dokładnie to samo co poprzednio, tylko podane bez tej werwy jaką charakteryzował
"Kac Vegas". Zamiast takich atrakcji, jak dziecko, wybity ząb czy tygrys w łazience, jakie miały miejsce w Vegas,
otrzymujemy odpowiednio staruszka na wózku, niechciany tatuaż oraz pewną małpkę znalezioną w łazience w
Bangkoku. I tak jest ze wszystkim. Ponieważ film ten jest kopią jedynki podąża on za dobrze znanym schematem,
a przez to wiadomo co się za chwilę stanie i naprawdę mało co tu zaskakuje. Przez większą część seansu jest
więc nieciekawie, bohaterowie wędrują jedynie z miejsca na miejsce, powtarzając już kiedyś wypowiedziane żarty,
robiąc rzeczy zabójczo podobne do tych, które kiedyś już zrobili. Jest nudno, co jest chyba jednym z największym z
możliwych grzechów dla komedii. Twórcy niestety za bardzo nastawili się na przebicie jedynki i zamiast bawić się
możliwą do napisania historią, dokładnie ją zaprojektowali. I właśnie w tym chłodnym dopracowaniu tkwi problem,
bo przez nie czuć, że film ten jest wyliczony na konkretne reakcje widzów. Ta scena znalazła się po to, ta nawiązuje
do tej, a ten żart w założeniu przebija tamten. W sequelu tym zabrakło czystej fantazji, nieskrępowanej zabawy,
swobodnego prowadzenia historii, która sama z siebie by sie rozwijała. Kontynuacja ta to niestety chłodno
wykalkulowana maszynka do zarabiania pieniędzy na tej licznej grupie osób, którym podobał się "Kac Vegas".
Tylko, że przez ten chłód, mało co tutaj tak naprawdę bawi.

Potwornie denerwujące w tej produkcji jest również to, że mało którego z bohaterów obchodzi co tak naprawdę się
wokół nich dzieje. W pierwszej części również była pewna beztroska, ale w pewnych granicach zdrowego
rozsądku. Bohaterowie balowali w czasie zapomnianej nocy, a po przebudzeniu starali się doprowadzić siebie do
pionu i tylko przez przypadek pakowali w kolejne, coraz bardziej zwariowane tarapaty. Ale i tak nawet w najbardziej
zwariowanych chwilach starali się zachowywać jak ludzie. Teraz, nawet na trzeźwo mało kto tu myśli i normalnie
reaguje na pewne sytuacje. Ktoś postrzelił małpkę? Ok, odda się ją do weterynarza. Chłopakowi, który grał na
kontrabasie i miał zostać w przyszłości chirurgiem odcięto palec? Nic wielkiego, z resztą kogo to obchodzi co się
później z nim stanie. Ważne, że poprzednia noc była wielka i choć całkowicie zapomniana, pozostało po niej fajne
uczucie. W pierwszej części te coraz bardziej zwariowane wydarzenia w jakie wplątywali się bohaterowie
zaskakiwały, i choć też miałem po nich pewien niedosyt, to ogólnie dobrze się je oglądało. Teraz nawet najbardziej
odjechane pomysły nudzą i nie robią większego wrażenia. Przy pierwszej części czepiałem się, że twórcy nie
wykorzystali w pełni potencjału jaki niosła ze sobą tamta historia, że nie poszli na całość. Tu przekroczyli pewne
granice, niektóre bardzo mocno, ale paradoksalnie film ten tylko na tym stracił. Więcej tu nieciekawych,
ordynarnych żartów, które albo są rozszerzeniem poprzednich, albo nieciekawą wariacją na temat.

I praktycznie cały seans ogranicza się jedynie do czekania na następne wydarzenia, które w założeniu mają przebić
te przedstawione chwilę wcześniej. Problem w tym, że to czekanie trwa przez cały film i dopiero w finale obietnica
ciekawych zdarzeń zostaje spełniona. Kontynuacja ta na domiar złego jest potwornie rozciągnięta, już sam wstęp
jest niesamowicie długi. Najpierw dowiadujemy się, że panowie znów zaszaleli na całego, później czekają nas
potwornie przydługie napisy początkowe, przyjazd do miejsca w którym odbędzie się wesele, kilka spotkań z
rodziną panny młodej i dopiero wtedy następuje niewinne spotkanie przy piwie. I dopiero po nim, po zapomnianej
nocy w obcym mieście, teoretycznie całość zaczyna się rozkręcać, ale tylko teoretycznie. Tym razem nie chodzi
bowiem o to by dowiedzieć się co stało się poprzedniej nocy i tym samym odnaleźć gdzieś zagubionego pana
młodego, tylko o to by odnaleźć brata panny młodej, który został zaproszony na piwo przy ognisku i później zaszalał
z przyjaciółmi. Dlatego cała noc, odkrywanie jej fragmentów schodzi na drugi plan, bo celem jest odnalezienie
chłopaka na czas. Bohaterowie spalili restaurację, wzniecili zamieszki na ulicach miasta? A kogo to obchodzi,
skoro najważniejsza jest zguba. I niestety znów najciekawszym punktem tego filmu są zdjęcia, które pokazują jak
bohaterowie spędzili zeszłą noc. Choć o ile już w pierwszej części bywały one szokujące, tak tym razem akurat na
tym polu twórcy przeszli samych siebie. Chwilami aż strach na nie patrzeć.

4/10

milczacy

Skopiowanie schematu? Właśnie pod tym względem cały film jest tak samo zajebisty jak I część. To pierwszy film, który mimo tego, że jest teoretycznie taki sam jak pierwsza część, spodobał mi się równie bardzo.

Nie za bardzo rozumiem osoby, które czepiają się realizmu w KOMEDIACH. To jest coś, co ma wywołać śmiech, nie jest to oparte na faktach, ba! dzisiaj przecież najbardziej bawi nas humor absurdalny i abstrakcyjny. Gdyby twórcy zrobili coś nowego, to wyszło by coś jak "Zanim Odejdą Wody" (nie mogę znieść tego tytułu ze względu na tłumaczenie), który nie oszukujmy się, był filmem co najwyżej dobrym. A komedie mają za cel rozśmieszyć - gdyby nie scena z "To się stało ponownie." to rzeczywiście całość nie była by tak zabawna, ale ile razy w życiu zdarza nam się coś spier.dolić, starać się za wszelką cenę tego nie zrobić ponownie i tak czy siak wylądować znowu w tej samej sytuacji?

Nie możemy oceniać filmów w skali 1-10 bazując na ocenie filmu innego gatunku. To dla mnie oczywiste, że "Ojciec Chrzestny" to absolutna klasyka, 10/10 i do ulubionych, a i tak nie mam oporów wystawić zarówno I części jak i II części 9/10 bo to zupełnie inny rodzaj filmu, co innego ma wywołać i inną spełnia funkcję. Dlatego nie rozumiem 4/10.

Ujęcia: świetne, akcja: płynna (i mimo powtarzania schematów w wielu momentach nieprzewidywalne zwroty), fabuła: idealnie kontynuująca poprzednią część, gra aktorska: same zalety, pomysłowość: ok, tutaj można polecieć w dół ale aż 6 punktów?, humor: cała sala w tym ze mną (na początku sceptycznie nastawionym ze względu na zwiastun) ryczała ze śmiechu przez 90% czasu :)

ocenił(a) film na 4
szywyr

A widzisz, mi "Due Date" (również nie mogę znieść polskiego tytułu) podobało się ogromnie, ryczałem na nim ze śmiechu, ale już na kontynuacji "Kac Vegas" wynudziłem się potwornie. Nie wszystkie komedie zaskakują, nie wszystkie muszą się nam podobać.

Zgadzam się, że ocenianie filmów według filmów z innego gatunku jest bez sensu, bo w takim wypadku wszystkie horrory, komedie, czy nawet obyczajówki nie miałyby szans z tymi najlepszymi obrazami. Dlatego też każdy film dobrze oceniać w gatunku jaki reprezentuje, przez co nawet filmy typowo rozrywkowe będą się łapać na wyższe oceny. Ale to nie znaczy, że jeśli dana produkcja jest (oczywiście moim zdaniem) słaba, to nie otrzyma chociażby właśnie 4/10. Stąd taka, a nie inna ocena.

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 4
milczacy

W zupełności zgodzę się z autorem pierwszego posta. Gdyby nie śmiechy innych oglądających pewnie zasnąłbym już po pierwszych 40 minutach. Pod koniec trochę się rozkręciło i za to 4/10.

użytkownik usunięty
Wizjoner

Aaa i Vision, cichoo bo Ci Orton wjedzie na chatę :D A dobrze wiesz, że on feudów nie przegrywa :D

użytkownik usunięty
milczacy

A ja się z wami nie zgadzam i od razu mówię/pytam....jakie lepsze komedie w okresie 2010/2011 mieliście?? I nie pytam tu o DURNE komedie w stylu "strasznego filmu" .
Nie było? więc nie rozumiem kompletnie takiej oceny -,-
Ten film ma urok właśnie dlatego, że jest stylizowany na jedynkę ;P

ocenił(a) film na 4

Chociażby wspomniane wcześniej "Due Date", czy "Date Night".

użytkownik usunięty
milczacy

Aaa no z "Due Date" się zgadzam :D

ocenił(a) film na 5
milczacy

Ja także chciałbym się podpisać pod wypowiedzią Autora wątku-miałem identyczne odczucia. Śmiechem parsknąłem właściwie tylko raz-gdy zobaczyłem ten tatuaż na twarzy Stu. A tak poza tym, to zerkałem na zegarek, poziewując ukradkiem...

Ps Ten chłopak nie grał na kontrabasie, lecz na wiolonczeli...;)

ocenił(a) film na 4
gienek1

Właśnie, wiolonczela! Już podczas pisania coś mi nie pasowało z tym kontrabasem ale miałem zaćmienie i tak niestety zostało. Ale ten błąd poprawię na blogu :)
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 5
milczacy

Zgadzam się w 100%. Mam dokładnie takie same zastrzeżenia. Zero zaskoczeń, przewidywalna fabuła i ten humor... Byłam na seansie, gdzie banda dzieciaków rechotała przez większość seansu, zwłaszcza gdy pojawiła się jakakolwiek naga część ciała, stąd pewnie taka ogólna ocena, bo nie ogarniam tego. Nędza. Spodziewałam się o wiele więcej, widać zbyt wysokie oczekiwania...

ocenił(a) film na 4
milczacy

Niestety, zgadzam się z autorem pierwszego posta, raczej z przykrością :/
Film nie wypalił, jest zbyt wyrachowany, zimny, rozpisany jak matematyczny wzór obliczony na identyczny efekt, jak w jedynce. Jedynka była spontaniczna (a przynajmniej rewelacyjnie sprawiała takie wrażenie), dało się do niej pośmiać i mieć frajdę z pojechanego humoru. Alan "Fat Jesus" Garner zrobił tam 3/4 filmu, więc dziwi, że został tak zepchnięty na margines w dwójce. Ten koleś wymiata po prostu POJAWIAJĄC się na ekranie, można go wykorzystać bardziej niż tylko ogolić głowę i kazać się śmiać z małpy.

Ogólnie to jest przykro. Film nastawiony na kasę, zbijanie kapuchy, drenowanie naszych kieszeni, itd.; przez to twórcy poszli na łatwiznę, co boleśnie żenuje. Powtórzenie schematu tak dosłownie, że wręcz pojawiają się identyczne żarty... come on :/ Można się wysilić choć bardziej odrobinę. Poza tym stricte amerykańskie podejście do tzw. "egzotyki" jest poniżej krytyki. Zawsze dochodzi do kolorowych kadrów-pocztówek, stereotypów i moralizatorskiego happy endu, że jednak nie ma to jak porządne L.A., amerykańskie piwo, amerykańska przyjaźń i spontan.