Już na etapie prezentacji pomysłu to nie miało szans się udać. Zresztą sami tego posłuchajcie: "Nakręćmy film o grupie ludzi na kacu, wszystko na modłę tego amerykańskiego filmu, dajmy jeszcze w tytule nawiązanie do niego, żeby wszyscy zrozumieli skąd to wymyśliłem, i koniecznie zrobimy to wszystko w 3D!". To nie brzmi jak pomysł na film. To brzmi jak żart redakcji filmwebu zrobiony z okazji prima aprilis. I to słaby żart, bo nikt nie dałby się na niego nabrać. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie chciałby w niego uwierzyć. Sam w to nie wierzyłem nawet po obejrzeniu zwiastunu. Przecież nie od dziś kręci się fałszywe zwiastuny, prawda?
"Kac Wawa" jednak istnieje naprawdę i skutek tego był łatwy do przewidzenia. W skrócie: dla wielu ten film jest sygnałem, że polskie kino popełniło samobójstwo, a ludzi, którzy oceniają go wyżej niż "dno", można ze świecą szukać.
Wiecie więc, czym jest ten tekst. Co by nie mówić o przysłowiowych milionach much, to jednak trudno nie zaprzeczyć, że od tej reguły prawie nie ma wyjątków. I chociaż swoją opinię wyrażają za pomocą wszystkich 250 słów jakie znają (w większości nie nadających się do druku), to generalnie mają rację - film jest słaby i żenujący. A ja jestem tu, by napisać dlaczego, przy użyciu cywilizowanych argumentów. Dla odmiany.
Na początek coś lekkiego: Warszawa w tym filmie została potraktowana jak Paryż w filmach z USA. Alegorycznie do Wieży Eiffla, u nas Pałac Kultury jest widoczny z każdego okna. Mało tego, dla mieszkających w stolicy ten film jest okazją do zagrania w grę którą wymyśliłem i nazwałem "Pijacka gra Warszawskiego Turysty". Polega na walnięciu kielicha ilekroć zobaczycie, że bohaterowie przechodzą z jednej lokacji do drugiej, a wy nie będziecie mieć zielonego pojęcia jak to zrobili i jedynym wytłumaczeniem będzie kręcenie się w kółko. Nie żartuję, najlepszym przykładem jest moment w którym jedna z postaci wchodzi do ulicy, a na następnym ujęciu idzie tą samą ulicą... Ale w drugą stronę. Jak w ogóle można było to zrobić?
Montażyści to jednak pikuś, o wiele trudniej po seansie żywić szacunek do większości aktorów tu występujących. Szczególnie, jeśli lubiło się ich wcześniej. Sonia Bohosiewicz jedno co robi to obciąga swoją sukienkę w jedną albo drugą stronę. Michał Milowicz jest zajęty wymienianiem wszystkich dziecinnych określeń na swojego penisa. Roma Gąsiorowska macha cały czas rękoma jak dziecko po obejrzeniu filmu karate. Borys Szyc na narkotykach tańczy jakby miał trzy różne ataki epilepsji. Tomasz Karolak gra Bułgara w taki sposób, że nie wiadomo, jakiej on jest narodowości (stawiałbym na Pijanego Polaka). Naprawdę nie chcę wymieniać dalej.
Jednak poza tym... To nie bardzo rozumiem całą nienawiść do tego filmu. Jest bardzo słaby, ale po pierwsze: jest wiele słabszych, a po drugie: to nie wynika z tego, że jest jakoś szczególnie zły. Jest nijaki.
Gdyby była tu jakaś fabuła, to mógłbym napisać, że jest to fabuła zła. Ale tu fabuły w ogóle nie ma. Jest coś, co można nazwać wątkami, największym jest ten dotyczący podróżowania po Nowym Świecie (w jedną i drugą stronę trzy razy) w poszukiwaniu ładnych prostytutek. Nie znajdują ich, więc... szukają dalej. Poważnie mam to traktować jako fabułę? To jest za słabe nawet na trzecioplanowy wątek w serialu.
To samo z intrygą, narracją lub postaciami. Mimo że tych ostatnich jest tu więcej niż pacjentów u doktora Coxa to żadne z nich nie ma osobowości. To po prostu plejada aktorów zaproszona na plan by robili żenujące rzeczy, nic więcej. Gdyby były jakieś żarty, to mógłbym napisać, że film jest nie śmieszny... Ale trudno mi było się dopatrzeć choćby próby umieszczenia jakiegoś gagu w scenariuszu. Na 90 minut jakie film trwa, było może z pięć żartów, a najbliżej do bycia śmiesznym miał ten, w którym Mariusz Pujszo symulował stosunek z poduszką i łóżko się pod nim zawaliło. Hehe. W każdym razie, to tylko 5 żartów, o wiele za mało by przypisać cały film do gatunku komedii. W ogóle w tym filmie jest za mało czegokolwiek by można go było jakoś opisać. Najczęściej przewijającym się na portalach filmowych jest "Buddy", ale jak wspomniałem: postaci nie mają charakteru, nie może więc być między nimi chemii. Wliczając w to męskiej przyjaźni.
Tak więc film jest tragiczny, zawodzi w nim absolutnie wszystko od pomysłu na całość po montaż, i prawdopodobnie jest końcem kariery dla większości osób które przy nim pracowały... Ale przynajmniej nie ma w nim symulowania masturbującego się niemowlaka z "Kac Vegas". Lub bardziej żenujących żartów z "Druhen". Tego poziomu "Kac Wawa" nie osiągnęła. Poważnie, jest wiele dużo gorszych filmów. Wyluzujcie.
1/10.