Film wywołuje u mnie mieszane odczucia, generalnie pomysł był dobry, obsada, film dobrze zagrany, o pani Dorocie nie wspomnę, mogła by nic nie mówić a i tak była by petarda...
Moim zdaniem najlepszy aktor z tego filmu to Buczkowski, chociaż nie utożsamiam się z postacią.
Film niestety wygląda jak pocięty zlepek różnych sytuacji... Miasteczko, jezioro, miasteczko jezioro, miasteczko jezioro i tak cały czas... Oglądałem spodziewając się czegoś więcej, niestety końcówka filmu to tak jakby twórcom zabrakło pomysłu na jego zakończenie.
Może dlatego że obraz w kościele miał datę 1978 a film miał premierę 1983, więc może już mieli dość, do tego komunistyczna cenzura, która tak poszatkowała film, no i na koniec scena końcowa, której nikt chyba by się nie spodziewał, a już na pewno nie powinno się to tak skończyć... W amerykańskim filmie jak główny bohater rozbija gang to się wszyscy cieszą i bawią i jest wesoło... A w polskim głównego bohatera musiał zabić jakiś żul...
Polskie kino na prawdę musi być tak prawdziwie życiowo smutne?