Pierwszą połowę filmu obejrzałem nawet z zaciekawieniem; dobrze zrobiony film wojenny, a ludzki ból, jak to ma w zwyczaju - wzrusza. Później przenosimy się jednak w kino obyczajowe, gdzie główną rolę gra miłość i posłannictwo Karola Wojtyły. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby bohaterowie tak ciągle o tej miłości, Bogu i przebaczeniu nie mówili. Po pewnym czasie aż się dosłownie uszami wylewa. Nie ma złych bohaterów, gdyż oni w końcu i tak przechodzą na jasną stronę mocy. A wszystko w towarzystwie łez i bicia się w pierś. Uważam, że film jest niezwykle prokatolicki, jednostronny i ukazuje wszystko tylko z jednego punktu widzenia. Dodatkowo denerwuje mnie, hmmm, "polski dubbing" mimo, iż jest w wyknaniu aktorów. Pewnie nie potrzebnie się czepiam, bo przesłanie że "miłość wszystko zwycięża" było w zamierzeniu autorów.