Prawdę mówiąc jest to jeden z tych filmów, w których trudno doszukać się zalet :) Nawet nie ma sensu podejmować polemiki na temat obsady, jakości scenariusza czy muzyki, bo brak tu rzeczy elementarnych: spójnej, interesującej fabuły, nie-amatorskich zdjęć i aktorów. Dowody? Bohaterowie uśmiechający się pod nosem przekonani, że kamera ich nie widzi. Dekoracje namalowane sprayem na kartonie. Efekty specjalne tworzone chyba w paincie, rodem z "Birdemic: Shock and Terror". Choć czynię to niezmiernie rzadko, to z chęcią wystawił bym 1. Jednakże: primo - sam Killjoy jest naprawdę przerażający i na swój sposób lepszy od kingowskiego Pennywise'a (wiem, odważne stwierdzenie), co prawda płytszy i bardziej tandetny, ale świetnie zagrany (!!) i bardzo specyficzny; secundo: przez kilka tygodni wypruwałem sobie żyły, żeby znaleźć ten film w czeluściach Internetu, więc nie mogę sobie pozwolić na bezceremonialne "1". :))