Oceniam film „Kingsman. Tajne służby” na 5,5/10. Kto nie chce oglądać Colina Firtha i Michaela Caine’a mówiących wspaniałą angielszczyzną o wysublimowanych zwrotach? Zapewne każdy chciałby obejrzeć. Film świetnie się zaczyna i wciska w fotel dynamiczną i sensowną akcją. Zrobiono piękne ujęcia, zwroty, suspens, montaż, efekt, gra twarzą, etc. Początek jest piorunujący i film się zapowiadał na coś w rodzaju „Snatch / Pulp Fiction”. Pojawił się Colin Firth w akcji i zrobiło się jeszcze lepiej. Co prawda, niedługo potem wpadliśmy w klimat przerysowanego komiksu, ale film był nadal rewelacyjny. Niestety, jak zwykle, im dalej tym gorzej. Niezależne wątki się mnożą, a przez dłuższą część filmu nie wiadomo, jak mają się spleść. Wątek prowadzony przez Valentine’a (Jackson) jest bardzo mglisty i bełkotliwy, chociaż nagle przyjmuje konkretny obrót, a im dalej w filmie tym bardziej wątek główny staje się bajkowy i nierealny, co moim zdanie, bardzo ujmuje filmowi, który na początku zapowiadał na rzetelny kryminalny komedio-dramat. W filmie jest coraz więcej głupot, jak na przykład asystentka Valentine’a ma jakieś dziwne metalowe haki zamiast stóp, a okazuje się, że to było potrzebne do sceny, gdzie tymi stopo-tasakami obcięła krawat Eggsy’ego. Im dalej w film, tym co raz bardziej nachalny staje się product placement. Oczywiście: podoba mi się brytyjskie krawiectwo i garniak Firtha, ale miętolenie szczegółu, czy but to oksford czy szkot, wydaje mi się nachalny. No i ten wjazd McDonaldsa… to już było bardzo brutalne. Ogólnie w filmie jest kilka fajnych odzywek i kilka fajnych wątków. Nie wiem, jakim cudem scenarzystom i producentom w dobie szalejącego feminizmu oraz metoo udało się przemycić wspaniały epizodyczny wątek szwedzkiej księżniczki. Dla tych, co nie pamiętają, klucz do atłasowych tylnych drzwi księżniczki to 2625… A zupełnie poważnie, to parę wątków w zawrotnym tempie tego filmu się rozmywa, jak na przykład „nanotechnologia” w wypitym przez Firtha winie. Wątek z porwanymi celebrytami też jakoś doszedł do niczego. A dobrze zapowiadający się wątek relacji Eggsy – Roxy zaginął gdzieś między stratosferą a spadochronem (a może został przykryty szwedzką księżniczką?...). Generalnie film jest do oglądania, szczególnie ważne, żeby na niego się nie spóźnić, bo początek jest fenomenalny, ale potem to już coraz niżej (aż do zakończenia ze szwedzką księżniczką…). W sumie film nierówny, ale godny zobaczenia. Aha: bijatyka w kościele jest bez sensu, jest za długa, ale za to jest bardzo śmieszna. Pozdrawiam Was, Wasz Profesor Jan Film.