Ciężko oceniać artystyczne aspekty dzieła, jako filmu, kiedy tak wiele ważnych wątków z adaptowanej powieści jest nie tylko pominiętych, ale całkiem pomieszanych. Rozumiem, że adaptacja rządzi się swoimi prawami, ale wymieszanie roli prokuratora stanowego z zastępcą dyrektora FBI, łączenie kilku postaci w jedną, dopisywanie patetycznych, tanich emocjonalnych dialogów, które spłycają bohaterów - sprawia, że dla tego, kto czytał powieść, ciężko będzie oceniać artystyczne aspekty tego filmu (jeśli takowe ma), bo dobra i całkiem realna historia została spłycona i zamydlona przez odpowiedzialnych za scenariusz. Aż dziw, że Grisham zgodził się na takie ustępstwa udzielając praw autorskich do adaptacji.