Juliusz Machulski. Legenda polskiej reżyserii z biegiem lat traci swój kunszt. Niestety. W ciągu ostatnich 13 lat nakręcił raptem dwa świetne filmy - "Kilera" i "Vinci". Reszta to były gniotki. Dlatego bardzo zależało mi na obejrzeniu "Kołysanki", podobno "pełnokrwistej komedii". Chciałem się przekonać, czy Machulskiemu tym razem się udało.



Po seansie stwierdzam, że tytuł jest perfekcyjny. Dlaczego? Bo na tym gniocie aż zasnąłem! Ni to śmieszne, ni to straszne. Totalne dno i kilo mułu. "Kołysanka" ma jeden plus. Genialnego Janusza Chabiora i za jego rolę podniosę ocenę o 2 pkt. Gość po prostu WYMIATA. Gdyby nie on to naprawdę wystawiłbym tej produkcji WIELKIE ZERO. Dawno, a nawet baaaaaarrrrrrdzzzzzzzoooo dawno, nie zasnąłem na żadnym filmie. Nawet na produkcjach Bolla, które miałem "przyjemność" oglądać. Tu koło 40 minuty po prostu oczy mi się zamknęły. Obudziłem się z 10 minut przed końcem i stwierdziłem, że i tak nic nie straciłem i po raz drugi "Kołysanki" nie będę próbować oglądać. A najlepsze jest to, że wcale mi się spać nie chciało. Zatem chyba należą się jednak brawa twórcom. Znaleźli tytuł, który idealnie pasuje do tego filmu! Szkoda, że pomysły wyczerpały się na tytule. Wszystko jest tu poniżej zera. Aktorstwo, teksty, muzyka, zdjęcia. Naprawdę, gdyby nie Chabior to "Kołysanka" byłaby najgorszą produkcją, jaką KIEDYKOLWIEK oglądałem.



Dobrze Wam radzę. Zastanówcie się miliard razy na spokojnie, zanim obejrzycie najnowsze "dzieło" Machulskiego. Uwierzcie mi. Jak macie 1,5 godziny wolnego czasu, to znajdziecie tryliard lepszych filmów. A "Kołysankę" omińcie szerokim łukiem.



Ocena:

2/10

tylko dzięki Chabiorowi jest tak wysoka.