To jeden z tych horrorów zniszczonych przez "jump scare". A szkoda, bo w historii drzemie potencjał, co zresztą pokazała wersja z 89 roku. Swoją drogą, tamta wersja podobała mi się dużo, dużo bardziej.
Film już niemal od początku stawia na swoim i pokazuje jakim to sposobem straszenia będzie się popisywał. Choć jeszcze na początku widz daje się przestraszyć jakimś nagle pojawiającym się duchem, ale te "jump scenki" wciśnięte gdzie tylko się da od pewnego momentu zaczynają irytować. Czuć ich ewidentny przesyt. A jeszcze bardziej wnerwia dźwięk - właściwie ciągle ten sam dźwięk - który się podczas nich pojawia. Naprawdę prymitywny sposób.
Niby jest niezły klimat i mroczna atmosfera, ale wciąż to nie tak fajny klimat, przynajmniej w moim odczuciu, jak w starszym o 23 lata filmie. Gdy tylko wydaje się, że autorzy zaczynają stawiać na ten mroczny, sugestywny klimat i spokojne budowanie napięcia, tak nagle pojawia się jakaś przebrzydła morda i niweczy cały ich wysiłek.
Niestety są też momenty, przy których można tylko wzdychnąć z politowania, chociażby wyjaśnienie śmierci dzieci, gdzie okazuje się, że za każdą z nich stała (i to dosłownie stała) tytułowa kobieta w czerni. Poza tym ta scena z końcówki kiedy ta kobitka z wrzaskiem podlatuje do głównego bohatera prędzej śmieszy niż straszy. Zakończenie na stacji jest beznadziejne, dla mnie można by je opisać jednym słowem: cliché.
Nie jest jednak tak, że film ma same minusy. Tak jak wspomniałem, mimo potencjału na coś więcej, klimat mroczny jest. Gra aktorska jest znośna. Podobać się może sam dom, do którego trafia główny bohater - zarówno z zewnątrz jak i jego wnętrze, ale też ogólnie właściwie cała scenografia. Podobać się może spowity we mgle widok zza okna nawiedzonego domu. A najlepszy moment filmu to dla mnie ta scena, kiedy dzieciak, a raczej jego duch, powstaje z grobu, zbliża się do domu, a później słyszymy pukanie do drzwi.
Moja ocena: 5/10.