Nie wiem dokładnie czy to remake filmu 1989 roku, czy kolejna próba adaptacji powieści.
Ja to traktuję bardziej jak remake, nieważne, przejdę do podzielenia się moją opinią
odnośnie nowej "Woman in Black".
Jak dla mnie, pierwowzór aż błagał o remake i dodanie mu większej dawki grozy i
suspensu, czego moim zdaniem bardzo brakowało w oryginalnej wersji.
Może po prostu wymienię zalety owego obrazu, bo z wad jest tylko jedna rzecz, a
mianowicie fakt, że dowiadujemy się wraz z głównym bohaterem, że wdowa Drablow
zmarła 'w zeszłym miesiącu'. Skoro nie tak dawno, to czemu nasz bohater po
przestąpieniu progu domostwa na Węgorzowych Mokradłach zostaje przywitany przez
tony pajęczyn, i walających się liści na każdym kroku? Tak, oczywiście wiem że miało to
podkręcić odbiór u widza i wyszło całkiem fajnie, ale mimo wszystko trochę nie dawało
mi to spokoju. Równie dobrze w scenariuszu mógłby być większy odstęp czasowy
między śmiercią wdowy, a akcją właściwą. To tyle, dalej to już w sumie same zalety.
Nie wiem od czego zacząć.
+ Dobrym zabiegiem było dokładniejsze ukazanie relacji ludności Crythin Gifford, a
byłymi mieszkankami posiadłości na odludziu.
+ Bardziej rozbudowana cała tajemnica pani w czerni i jej bezpośrednich kontaktów z
dziećmi
+ Obecność w filmie właśnie tych ostatnich, żywych lub nie, co urozmaiciło seans i samą
historię również.
+ Scenerie, a oczywiście siedlisko tytułowej postaci na czele, zarówno wnętrze domu, jak
i jego iście mroczny image z zewnątrz.
+ Te demoniczne pozytywki, które przyprawiły mnie o gęsią skórkę. (tak przy okazji, ktoś
sobie wyobraża, że małe dziecko nie może zasnąć, więc mama przychodzi i nastawia mu
takie właśnie zabaweczki na dobranoc )
+ Nie rozumiem zachwytów na temat gry aktorskiej Adriana Rawlins'a w starej wersji.
Moim zdaniem Daniel Radcliffe przefrunął nad poprzeczką zawieszoną w oryginale. Jak
znakomita większość widzów miałem pewne obawy co do postaci Arthura Kipps'a
odgrywanego przez byłego młodocianego czarodzieja, ale ten wyszedł obronną ręką z
konfrontacji z zupełnie nowymi oczekiwaniami. Świetnie ukazał to, że jego bohater jest
przygnębiony życiem, pokazuje ten smutek, a z drugiej strony widzi sens w odkrywaniu
tajemnicy nawiedzonego domu.
+ Małym smaczkiem jest również rozwinięty i lekko zmodyfikowany motyw małżeństwa
państwa Daily.
+ Bardzo podobało mi się to, że nowoczesnych efektów zastosowanych w filmie było
bardzo mało, a raczej postawiono na klimat i atmosferę grozy. Jeśli już były, to
nienachalne i w miarę skromne w porównaniu z innymi nowymi produkcjami.
+ Zdjęcia, taaaak, same te odcienie szarości potęgujące przygnębienie podczas
seansu.
+ Przepiękne plenery, dom i mgliste tereny podobały mi się w oryginale, ale przy
remake'u mogą się po prostu schować.
+ Na koniec coś o naszej antagonistce. Cieszy fakt, że jej ukazywanie się na ekranie jest
nam odpowiednio dawkowane. Nie ma jej za mało, ale też nie wyskakuje zza
każdej/każdego ściany/szafy/lustra/drzewa itd itp jak to często bywa w filmach gdzie nie
ma konkretniejszego pomysłu na fabułę. Ważne jest również to, że jeśli już nasza 'WIB'
pojawi się w kadrze, to nie jest jakoś przesadnie naszpikowana CGI, a raczej idealnie
wpasowuje się w klimat całej opowieści. Dla mnie wygląda tak, jak powinna wyglądać
upiorna zjawa, a w porównaniu z tą (podobno) straszną z oryginału wypada o niebo
lepiej. Choćby kulminacyjna scena gdy Arthur staje z nią dosłownie twarzą w twarz; w
starej wersji wyszło komicznie, a w nowej, tak jak wyjść powinno.
+ Zakończenie w obu wersjach mi się podobało, w wersji z 1989 roku było zaskakujące,
a w opisywanej było jakby odpowiednim zwieńczeniem całego filmu. (ciekawe jakie
zakończenie jest w powieści Susan Hill?)
Pod każdym kątem nowa wersja godnie zamiata swojego poprzednika.