Kochanice króla

The Other Boleyn Girl
2008
7,1 107 tys. ocen
7,1 10 1 106954
5,7 22 krytyków
Kochanice króla
powrót do forum filmu Kochanice króla

Z tego co obserwuję wynika, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, że tytułu się nie TŁUMACZY tylko dostosowuje się go. Taki tytuł musi jakoś oddawać (oczywiście) treść filmu, jego klimat i być w miarę "chwytliwy". Tego zdają się niektórzy nie rozumieć psiacząc na polski tytuł. Wiele osób uważa, że lepiej byłoby mniej lub bardziej dosłownie przetłumaczyć oryginalny tytuł. I niby jak miałoby to brzmieć? "Ta druga Boleyn'ówna" ? A może "Ta druga od Boleyn'ów"?. Niektórzy narzekają, że słowo "kochanica" jest archaiczne...i racja, tylko że to akurat jest atut. Film jest kostiumowy więc "kochanice" tu akurat się wpasowują w klimat. Żądacie rzeczy niemożliwej, żaden tytuł nie oddaje kwintesencji filmu. I tak z oryginalnego tytułu mamy informacje, że były dwie Boleyn'ówny i jedna drugiej była nierówna ("the other"). Niemiecki tytuł "Die Schwester der Königin" moim zdaniem mniej trafiony niż polski bo "Siostra królowej". A "Kochanice króla" moim zdaniem nie są złe. Sama nic mądrzejszego nie potrafię wymyślić. No chyba, że ktoś faktycznie dalej uważa, że lepiej byłoby mieć na plakatach tytuł "Ta druga od Boleyn'ów" ;-)
Z tytułem jest jak z dialogami. Nie można dosłownie tłumaczyć, trzeba oddać sens to pewne, ale przypomnijcie sobie Shreka i genialne dialogi Bartosza Wierzbięty. Piekielnie zabawne dlatego, że dostosowane do naszego poczucia humoru.
W drugiej części mamy scenę, jak Fiona leży w swoim panieńskim łóżku i ma tam "zdjęcie" Justina Timberlake'a. Amerykanie, nawet Anglicy wybuchają w tym momencie śmiechem bo wiadomo, że głos Fionie podkłada Cameron Diaz która była wówczas z Justinem.
Tłumaczyć to potrafi każdy kto włada danym językiem. Ale nie o to tu chodzi przecież. Na koniec mojego przydługiego wywodu przypomnę, że w 1981 roku powstał film na podstawie książki "The French Lieutenant's Woman" przetłumaczony u nas....no jak? :-) Ano "Kochanica Francuza". I na pewno tytuł brzmi lepiej niż "Kobieta francuskiego porucznika"
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6

w sumie nie wiem co ludziom się nie podoba w polskim tytule, moim zdaniem pasuje do filmu i nieźle brzmi
może po prostu razi ich słowo "kochanice"? pruderia ;)

ocenił(a) film na 9
CtH

Zgadzam sie,na początku też nie przekonywał mnie ten tytuł,ale teraz uważam że jest świetny i świetnie oddaje charakter filmu

Dokładnie,tytuł jest bdb dopasowany.
Jeden z lepiej dopasowanych ostatnio :P
A tak na marginesie,to gdzieś w połowie filmu przypomniałem sobie utwór "w Aucie"-Pono/Sokoł,Franek Kimono :P Do soundtracka by się nadawał w sumie.
Ogólnie film niezły,a gra aktorska naprawdę z najwyższej półki!

cyz

uważam, że tytuł przyciąga. Mnie przyciągnął, archaiczne słowo jest wręcz wskazane do takiego filmu.

ocenił(a) film na 6

"Z tego co obserwuję wynika, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, że tytułu się nie TŁUMACZY tylko dostosowuje się go."

Kto tak twierdzi?

"Taki tytuł musi jakoś oddawać (oczywiście) treść filmu, jego klimat i być w miarę "chwytliwy"."

Oświeć mnie, bo nie łapię - skoro polski tytuł, który jest zupełnie inny od oryginalnego oddaje według ciebie treść i klimat filmu, to rozumiem, że oryginalny tytuł tych wymogów nie spełnia? Czyli tłumacze wiedzą lepiej jak oddać to co w filmie najważniejsze, niż sami twórcy? Ciekawe podejście...

"Wiele osób uważa, że lepiej byłoby mniej lub bardziej dosłownie przetłumaczyć oryginalny tytuł. I niby jak miałoby to brzmieć? "Ta druga Boleyn'ówna" ? A może "Ta druga od Boleyn'ów"?"

Nic nie stało na przeszkodzie, żeby dać np. taki tytuł, jaki pierwotnie miała mieć w Polsce książka Phillipy Gregory - "Siostra królowej". To już bardziej oddaje sens, bo podkreśla fakt, że obie bohaterki są siostrami, a przy tym nie ma tu tego wioskowego słowa "kochanice". Niestety pod wpływem badziewnego tłumaczenia filmu, także książka została przechrzczona na "Kochanice króla" :/
Nie stało także nic na przeszkodzie, by dać tytuł w rodzaju "Siostry Boleyn", czy - jak ktoś tu kiedyś proponował - "Druga siostra Boleyn". Ale tradycyjnie już dystrybutorzy i tłumacze uznali polskiego widza za debila, któremu nazwisko Boleyn pewnie nic nie powie, a w dodatku nie będzie umiał tego wymówić.

"Z tytułem jest jak z dialogami. Nie można dosłownie tłumaczyć, trzeba oddać sens to pewne, ale przypomnijcie sobie Shreka i genialne dialogi Bartosza Wierzbięty. Piekielnie zabawne dlatego, że dostosowane do naszego poczucia humoru"

Naszego, tzn. czyjego - twojego i Wierzbięty? Uważasz, że wszyscy Polacy mają takie samo poczucie humoru? Że nie załapiemy dowcipów, z których śmieją się przedstawiciele innych nacji? Mnie na przykład w ogóle nie śmieszą polskie kabarety, z których rechoczą inni. Ten dowcip jest dla mnie prostacki i ciężki. Wyjątkiem jest Mumio, które prezentuje zupełnie inny typ humoru. Może więc wypadałoby nie narzucać widzowi "naszego poczucia humoru", tylko oddać możliwie wiernie oryginalny tekst - kto taki humor łapie będzie będzie się śmiał, a kto nie, to nie i trudno. Tak samo jak nie powinno się narzucać widzom interpretacji tłumacza w kwestii tytułów.

Dwight_

no tak, nieważne, w jak dobrej wierze ktoś napisze cokolwiek.. zawsze znajdzie się ten drugi ktoś, kto zaprzeczy tylko po to, aby zaprzeczyć. można się w zasadzie przyzwyczaić.
pozdrawiam.

ocenił(a) film na 6
kamijka

Do czego/kogo pijesz, jeśli wolno spytać? Jeśli chodzi o to, że neguję to, co napisała założycielka tematu, to nie robię tego ze złośliwości. Po prostu się nie zgadzam i podałem argumenty dlaczego, więc nie widzę problemu. Uważasz, że nie mam racji, to wykaż mi w którym miejscu odnosząc się do moich argumentów.
Również pozdrawiam.

Dwight_

Powiedzmy, że poruszył mnie ton tej (objętościowo rozległej) negacji.

"(...)rozumiem, że oryginalny tytuł tych wymogów nie spełnia? Czyli tłumacze wiedzą lepiej jak oddać to co w filmie najważniejsze, niż sami twórcy? "

Uważam, podobnie jak autorka tematu, że inicjatywa w tym wypadku jest bardzo słuszna. Po prostu - ze względu na słowotwórstwo i leksykę, które mają zgoła inny wydźwięk w rodzimym języku - tłumaczenie dosłowne staje się (no właśnie) - dosłowne. A sens nie tkwi przecież w słowach samych w sobie, tylko ma oddać jakąś treść. .. Z tego samego powodu przecież nie tłumaczy się idiomów.

"(...)dystrybutorzy i tłumacze uznali polskiego widza za debila, któremu nazwisko Boleyn pewnie nic nie powie"

Niestety tego typu kino jest kinem komercyjnym, wysokobudżetowym, nie szuka odbiorców wyrafinowanych. Tytuł ma być zatem chwytliwy, jest zwykłym towarem, który ma się sprzedać, a raczej pomóc sprzedać film. Zatem Twoja interpretacja wydaje mi się nie tylko za daleko posunięta, ale zwyczajnie niesprawiedliwa.

"Uważasz, że wszyscy Polacy mają takie samo poczucie humoru? "

Masz tutaj pretensję do autorki, że uogólniając, zapakowała polskich odbiorców w jeden worek. Na pewno nie zrobiła tego w złej wierze. W moim przekonaniu racją jest, że przekładanie tłumaczeń na rodzimy grunt, przybliża treść. Dlatego właśnie tłumaczeniami nie zajmują się tylko lingwiści, ale literaturoznawcy, filolodzy szeroko pojęci (nie mówię tylko o filmach). Nie widzę w tym żadnego powodu do kompleksu i bulwersacji tym bardziej. Moim zdaniem jest to oczywiste, że żyjąc w zgoła innej rzeczywistości, musimy ją karykaturować na swój sposób. Niewielu śmiałoby się z żartów Eskimosów i wina wcale nie tkwiłaby w ich ułomności :]

Ot. Tyle. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 6
kamijka

"Uważam, podobnie jak autorka tematu, że inicjatywa w tym wypadku jest bardzo słuszna. Po prostu - ze względu na słowotwórstwo i leksykę, które mają zgoła inny wydźwięk w rodzimym języku - tłumaczenie dosłowne staje się (no właśnie) - dosłowne."

Nie objaśniaj mi rzeczy oczywistych, bo tyle to sam wiem. Nie postuluję zresztą w żadnym miejscu, żeby tłumaczyć tytuły DOSŁOWNIE. Absolutnie nie - zdaję sobie przecież sprawę, że z uwagi na różnice językowe, mogłoby to prowadzić to śmiesznych efektów. Czasem wprawdzie dosłowne tłumaczenie pasuje, ale nie zawsze. Mój postulat to tłumaczyć w miarę wiernie, ale ze świadomością pewnych różnic właśnie. Co nie znaczy, że tłumacz ma wymyślać swoje widzimisię, nie mające absolutnie nic wspólnego z oryginałem.
Autorka tematu postawiła tezę jakoby tłumaczenie miało przybliżać polskiemu widzowi treść filmu, oddawać jego sens, whatever. Przyjmijmy więc to założenie. Jak wobec tego wybronić częste przecież przypadki tłumaczenia nie mającego NIC wspólnego z oryginalnym tytułem? Otóż nijak, bo musielibyśmy w tym momencie dojść do kuriozalnego wniosku, że radosna twórczość tłumacza bardziej oddaje treść i sens filmu, niż oryginalny tytuł, jaki nadali mu twórcy...

"A sens nie tkwi przecież w słowach samych w sobie, tylko ma oddać jakąś treść. .. Z tego samego powodu przecież nie tłumaczy się idiomów."

Oczywiście, ale nie o idiomach przecież rozmawiamy. Wyżej zgodziłem się, że dosłowne tłumaczenie często po prostu nie wchodzi w grę. Tylko czemu nasi dystrybutorzy i tłumacze bawią się w nadawanie polskich znaczeń przy każdej okazji, a nie tylko wtedy, kiedy rzeczywiście powinni? Jest masa tytułów, które można było przetłumaczyć bądź dosłownie, bądź z pewnymi modyfikacjami, ale wciąż bardzo wiernie, a postanowiono z niejasnych przyczyn puścić wodze fantazji. Przykładem jest chociażby film, na którego stronie się aktualnie znajdujemy. "The Other Boleyn Girl" nie jest idiomem, można to przetłumaczyć wiernie, lepiej oddając treść filmu - przykłady podałem. Sens nadania filmowi akurat takiego tytułu, jaki otrzymał, jest po prostu żaden.

"Niestety tego typu kino jest kinem komercyjnym, wysokobudżetowym, nie szuka odbiorców wyrafinowanych."

O, a to ciekawe. Możesz mi objaśnić z jakich powodów uważasz, że "The Other Boleyn Girl" to jest kino a)wysokobudżetowe, b)komercyjne? Bo ja tu nic takiego nie dostrzegam. Ten film reprezentuje dość hermetyczny gatunek i do miłośników takiego gatunku jest skierowany. Przeciętny średnio rozgarnięty zjadacz popcornu idący do kina ze swoją tlenioną laską w sobotni wieczór nie wybierze raczej dramatu historycznego/kostiumowego, tylko np. komedię romantyczną, albo jakieś inne odmóżdżające gówno. A to nie jest kino dla mas. Na taki film pójdą ludzie, dla których z jakichś powodów ta tematyka jest interesująca, a więc mający zapewne jakieś skojarzenia z nazwiskiem Boleyn.

"Moim zdaniem jest to oczywiste, że żyjąc w zgoła innej rzeczywistości, musimy ją karykaturować na swój sposób. Niewielu śmiałoby się z żartów Eskimosów i wina wcale nie tkwiłaby w ich ułomności :]"

Pytanie: czemu zakładasz, że żarty Eskimosów by cię nie śmieszyły? Poznałaś ich poczucie humoru? Pewnie nie. Ja też nie, ale gdybym miał ku temu okazję, to chętnie bym z niej skorzystał. I gdyby mi się nie spodobało, to trudno, ale byłbym bogatszy o nowe doświadczenie. Dlatego nie chcę, by tłumacze filmów zamykali mi możliwość skonfrontowania się z czyjąś inną wrażliwością, poczuciem humoru itp. i usiłowali przerobić wszystko na jedną modłę, która do mnie akurat nie trafia.
Tymczasem autorka tematu wyraziła pogląd, że przekład dopasowany do "naszego poczucia humoru" (cokolwiek to oznacza) jest czymś normalnym i wskazanym. Czemu? Mnie na przykład śmieszy humor Anglików, lubię też niektórych komików amerykańskich i wcale nie chcę by mi ich przekładać na polskie warunki. Pozwólmy ludziom ocenić samodzielnie co do nich trafia i co załapią, a co nie.

Pozdrawiam

Dwight_

No tak, nie mogę się nie zgodzić z wieloma rzeczami. Nie mogę i nie chcę, bo nie to jest moim celem.

Widzę, że jednak rozumiemy się, co do puszczania wodzy fantazji przy tłumaczeniu tytułu. Bo to absolutnie nie jest tak, że bronię wszelkich tłumaczeń dla nie wiadomo jakiego celu. Skąd! Mnie również nieskromnie irytują niektóre przesadnie przetłumaczone tytuły, które brzmiałyby znacznie lepiej pozostawione same sobie. Nikt nie próbuje przecież tłumaczyć "Pulp Fiction"! Jednak gdy o "Kochanice króla" chodzi, subiektywnie uznaję i podoba mi się jego wersja. Na tym rzecz się chyba kończy.

Masz rację, że "Kochanice króla" nie jest filmem lekkim i łatwym. Ma on jednak swój charakterystyczny rozmach. Fakt, dla kostiumowych filmów przypisany. Wszyscy wiemy jednak, że poruszamy się po swoistym rynku, który rządzi się handlowymi prawami. Producent, wykonawca, produkt i klient. Dlatego określiłam "Kochanice króla" jako film kasowy, a co za tym idzie - masowy. Taki film bowiem musi na siebie zarobić, ku temu jest odpowiednio reklamowany a to zaś ściąga przed ekrany nie tylko amatorów kina, ale odbiorców niedzielnych także. Nie można porównać tego typu produkcji z kinem offowym, ale nawet z perełkami niezależnego kina w samym środku mega-produkcji (w moim przekonaniu np. "Gerry", "My Blueberry Nights").

"czemu zakładasz, że żarty Eskimosów by cię nie śmieszyły?"

Eskimosi byli przykładem i nieważnym w zasadzie elementem. Uważam po prostu, że nie w każdym typie kina można sobie pozwolić na tak wyrafinowane eksperymenty jak wzbogacanie doświadczeń. Wspomniany już "Shrek" jest najlepszym przykładem, że byłoby to bezcelowe.

Kompromisem wydaje mi się sytuacja, w której tłumacz przedłoży tak przygotowany tekst, aby każdy odbiorca mógł zrozumieć nie tylko treść ale i klimat w jak najlepszym stopniu, nawet jeśli byłoby to tylko odtwórcze. Dla ambitnych zaś pozostawiam oryginał w czystej formie ze wszystkimi jego meandrami i perełkami również.

Pozdrawiam raz jeszcze.

ocenił(a) film na 6
kamijka

"Jednak gdy o "Kochanice króla" chodzi, subiektywnie uznaję i podoba mi się jego wersja. Na tym rzecz się chyba kończy."

Chyba tak, bo o upodobaniach nie ma co dyskutować. Mnie to tłumaczenie po prostu irytuje - jak każde będące wymysłem tłumacza, który chce być mądrzejszy od twórców.

"Dlatego określiłam "Kochanice króla" jako film kasowy, a co za tym idzie - masowy. Taki film bowiem musi na siebie zarobić, ku temu jest odpowiednio reklamowany a to zaś ściąga przed ekrany nie tylko amatorów kina, ale odbiorców niedzielnych także."

Owszem, może się zdarzyć, że niedzielny oglądacz trafi na ten film, ale będzie to z reguły czysty przypadek. I na pewno nie tym przypadkowym widzem sugerowali się twórcy tytułu. A co do tego, że film jest produktem, który musi się sprzedać, to zgoda, tylko że reżyser i producent filmu też byli chyba tego świadomi. A jednak nie nadali mu tytułu pierwszego lepszego, który będzie chwytliwy, tylko nadali ten konkretny. Nie widzę powodu, dla którego należałoby ich poprawiać.

"Eskimosi byli przykładem i nieważnym w zasadzie elementem. Uważam po prostu, że nie w każdym typie kina można sobie pozwolić na tak wyrafinowane eksperymenty jak wzbogacanie doświadczeń. Wspomniany już "Shrek" jest najlepszym przykładem, że byłoby to bezcelowe."

Ależ dlaczego? Przypominam, że w polskich kinach była wyświetlana także wersja oryginalna filmu, która zdaniem moim i innych osób, z którymi o niej rozmawiałem, była równie, jeśli nie bardziej, śmieszna co wersja zdubbingowana. Ja nie twierdzę, że polska była do kitu, tylko mam wrażenie, że takie ujednolicanie wszystkiego pod jeden standard oparte na założeniu, że to bardziej trafi do widza, zamyka czasem możliwość zapoznania się z czymś równie wartościowym. Przykład "Shreka" pokazuje właśnie, że można było to zrobić także w inny sposób.

A z ostatnim akapitem pozostaje mi się tylko zgodzić.

Pozdrawiam

Dwight_

Zaskakująco miło jest dojść do porozumienia, nawet jeśli ma się odmienne zdanie :] Taki paradoks mały :]

Za nie-celową prowokację przepraszam jednakowoż.

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
kamijka

Mnie również jest miło i jednocześnie przepraszam, że tak późno odpisuję, ale pewne względy obiektywne nie pozwoliły mi na wcześniejszą odpowiedź.

Pozdrawiam i dziękuję za kulturalną - mimo różnicy zdań - rozmowę :)

Dwight_

Dziękuję i ja :) Rozmowa - to brzmi dumnie, zwłaszcza w miejscu, gdzie ludzie częściej na siebie krzyczą;)

Pozdrawiam!:)

Dwight_

Korzystając z okazji podzielę się nowym olśnieniem -> "Once"
I do tego z nie-przetłumaczonym tytułem ;)))
Gorąco polecam, choć może nie każdemu przypadnie do gustu taki specyficzny wytwór;)

kamijka

Wydaje mi się, że Dwight ma rację. Jego pierwszy post w tym temacie - bardzo trafiony. Ja też uważam, że polski tytuł W OGÓLE nie oddaje istoty filmu.
"The Other Boleyn Girl" - 'Ta inna (druga) siostra (dziewczyna) Boleyn' - od razu jest informacja, że są dwie Boylenówny, siostry, że jedna namąci w życiu drugiej, że film obraca się wokół nich.
"Kochanice Króla" brzmią ordynarnie i prostacko. Z tytułu można wywnioskować jedynie, że jest o kochankach króla. Nikt się nie domyśli, że są siostrami, co waśnie czyni ten film ciekawym. Ja nie poszłabym zapewne na film, w którym o króla walczą dwie panny, bo i po co? Mało takich było? Tutaj istotą jest łącząca je więź rodzinna.

Jak zobaczyłam to tłumaczenie, to aż mi się niedobrze zrobiło. Niektórzy dystrybutorzy to naprawdę kretyni...

Finding_Neverland

Co do wypowiedzi autorki i zdania otwierającego ("Z tego co obserwuję wynika, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, że tytułu się nie TŁUMACZY tylko dostosowuje się go.") To co Ty obserwujesz, z całym szacunkiem? Brałam udział w rozmowach o tytule i nikt nie jest tak głupi, żeby sądzić, że tytuł tłumaczy się słowo w słowo. Naprawdę, żal, że robisz z ludzi idiotów przez to, że nie potrafisz samodzielnie wyciągać wniosków...