Mogło być lepiej. Film zaczyna się bardzo dobrze, kilka pierwszych sekwencji scen jest po prostu świetna. Intryguje i przeraża. Później zaczyna to przypominać już nieco bardziej typowe śledztwo za serial killerem, ale i tak jest dobrze, bo film potrafi budować mroczny klimat i utrzymuje napięcie. Ciekawie wykreowana jest główna bohaterka, widz może mieć tylko przeczucie, że „coś z nią jest nie tak” i wcale nie chodzi tutaj o jej coś jakby depresyjne zachowanie. Film kroczy do przodu w bardzo powolnym tempie, dodając coraz to więcej niewiadomych w tej wydawać by się mogło zaplątanej historii. No i do tego wszystkiego dochodzi tytułowy Longlegs – postać grana przez Nicolasa Cage’a. I to jak! Longlegs jest zagrany obłędnie, jest autentycznie odrażający i przerażający.
Kto oglądał na przykład „February” („Zło we mnie”) od tego reżysera, ten nie będzie za bardzo zaskoczony klimatem tego filmu, bo pod wieloma względami jest on podobny. Jednak tamten film był moim zdaniem lepszym z tej dwójki. Bo „Longlegs” nie przekonuje swoim zakończeniem. Nie wiem po co ten zabieg „odkrycia wszystkich kart”. Nagle, w końcówce jedna z bohaterek wyjawia nam, o co w tym wszystkim chodziło tak naprawdę nie pozostawiając żadnych niedopowiedzeń. Dla mnie właśnie istotą siły „February” był element niedopowiedzenia, tajemnicy. Poza tym, tamten film był jeszcze mroczniejszy i z jeszcze bardziej sugestywnym klimatem. Był też po prostu ciekawszy fabularnie, bo tutaj, kiedy już wszystko zostało odarte z tajemnicy, pozostał scenariusz, który wcale nie jest zaplątany tak, jakby się nam mogło wcześniej wydawać, wydaje się wręcz prosty. I nie przekonało mnie to, co zrobioną z tytułową postacią.
Mimo wszystko… to dalej interesujący film, który przez dłuższą część bardziej niż satysfakcjonuje. Ma swój magnetyczny, mroczny klimat i nie bazuje na debilnych jump scare’ach, co dziś jest już rzadkością. No i jest Longlegs, kapitalnie odegrany przez Cage’a zwyrol, jakich mało.