http://poema.pl/publikacja/67706-pan-cogito-a-pop , a mniej patetycznie: to już nie czasy Hłaski, żeby pokazywać ludziom takie rzeczy, bo:
1. Mają tvn24
2. Mają internet
3. Mają to każdego dnia
4. A jeśli nawet nie spełniają 1 i/lub 2 i/lub 3, to ten film(obok całkiem fajnego montażu) nie przekazuje sobą nic ponad to 'k***a k***a'. Choć oczywiście to moje zdanie i chętnie wysłucham argumentów z tej drugiej strony.
Pozdrawiam
No i ciepłych świąt!
Można się pobawić w poszukiwanie ukrytego sensu:
1. Agresja rodzi agresję (relacja matka-córka)
2. Z powodu braku akceptacji człowiek potrafi posunąć się bardzo daleko żeby zdobyć taką pseudoakceptację albo zainteresowanie choćby był to zapity menel w autobusie.
Ale to takie naciągane.
Nawzajem!
Trafne wnioski, które jednak niespecjalnie usprawiedliwiają tą produkcję. Jakby się uprzeć, to w każdym albo prawie każdym filmie można doszukać się jakiegoś przesłania. W tym przypadku ten niby-ukryty sens jest widoczny po jednej minucie oglądania, a można się go domyślić już nawet po samym tytule i opisie.
Też się wczoraj nad tym zastanawiałem. Tym niemniej jakoś to tam, niekiedy nawet dość ciekawie i przyzwoicie, było zrobione, no i główna bohaterka wzbudzała (delikatnie rzecz ujmując) zdrową niechęć, a zatem nie była plastikowo-papierowym zimno-ciepłym tworem, toteż tę trójczynę myślę można dać.
Ale tak czy siak chyba nie ma po co takich produkcji oglądać.
Jaki jest sens naturalizmu w sztuce? No taki, po prostu, żeby odwzorować jakiś element rzeczywistości i tzw. "kondycję ludzką" w jego kontekście. Ostatecznie nie każdy z nas ma do czynienia z takimi ludźmi, a nawet jeśli, to spotykamy ich w przelocie, szybko oceniamy, wrzucamy do odpowiedniej szufladki i po krzyku. A przy okazji takiego filmu mamy (być może, i tylko jeśli chcemy) okazję zobaczyć, że to też człowiek i że z jakiegoś powodu jest, jaki jest. Niekoniecznie musimy się użalać, ręce załamywać, itp., ale nie zaszkodzi chyba poznać i w jakimś stopniu spróbować zrozumieć.
Film ten arcydziełem nie jest, ale dziewczyny, moim zdaniem, zagrały świetnie -- bardzo wiarygodnie i przekonywająco.
Naturalizm w moim odczuciu to zbyt górnolotne określenie dla zastosowanych zabiegów w tym filmie.
Naturalizmem nie tłumaczmy braku - bądź dosyć słabych - umiejętności twórczych.
Czy jeżeli w filmie nie ma penisów, piersi bądź kału to film traci na realizmie? Ludzkość od czasów malowideł w jaskiniach weszła na nieco wyższy poziom. Wydawałoby się, że studenci filmówki (domniemywam) jako przyszła artystyczna elita narodu powinna brylować w inteligentnych, trafnych i ciekawych realizacjach ukazujących rzeczywistość taką jaką jest, niekoniecznie dla uwiarygodnienia okraszając stosem przekleństw.
Życzyłbym sobie, żeby podejmowane były takie tematy - niestety, społeczeństwo polskie jest pełne przykładów tzw. 'patolki'.
Istnieje jednak masa innych środków przykazów, niż rotacja 'k**** p******* ch**' w 95% dialogów.
Pozdrawiam!
Przyjmuję do wiadomości, że nie interesuje Cię temat "patolki", marginesu społeczeństwa, dzieci ulicy, itp. Masz do tego prawo -- każdy przecież gdzieś stawia sobie granicę zainteresowania obrzeżami normy społecznej. Dla Ciebie świat dziewczyn wychowujących się same i tworzących środowisko brutalne, w którym miarę poważania wyznacza przekraczanie pewnych tabu, pseudodorosłość, obcesowość, bezkompromisowość i "radzenie sobie" jest mało interesujący, a ich zachowanie i język bulwersują Cię. No i w porządku. Niesłusznie jednak zasłaniasz prawdziwy powód swojego negatywnego odbioru tego obrazu jakimś względami pozornie obiektywnymi.
Nie wiem, jak definiujesz naturalizm, ale wydaje mi się, że polea on właśnie na przedstawieniu brzydkiej strony rzeczywistości w sposób maksymalnie realistyczny i pozbawiony upiększeń. Oczywiście, można wybrać inną stylistykę i posłużyć się przenośnią i omówieniem, ale czy miałoby to sens? Przecież nie chodzi w tym filmie o ukazanie jakiejś innej strony tych dziewczyn, czegoś, co czyniłoby je podobnym nam; nie miejsce więc na metaforę czy np. "realizm magiczny". Reżyser ma na celu właśnie skonfrontowanie nas z tą, jak to nazywasz, "patolą".
Rzecz jasna, zawsze można postawić pytanie, czy ten dobór tematyki czemuś służy i czy nie jest tylko chorobliwym epatowaniem obsceną. W moim wypadku, odpowiedź brzmi: nie jest epatowaniem. Bo ostatecznie niczego szczególnie szokującego nie widzimy. Obserwujemy natomiast banalną codzienność tej społecznej i kulturowej mizerii, a także to, jak bardzo jest ona rozprzestrzeniona i jak zachowanie dziewczyn będących głównymi bohaterkami w rzeczy samej wyrasta z pejzażu frustracji, kompleksów, nieżyczliwości, prostactwa i wulgarności świata "normy", który je otacza.
"Elita narodu powinna brylować..." -- nic z tego nie zrozumiałem, ale zalatuje mi to jakąś afirmacją blichtru i podziału klasowego społeczeństwa.
Pozdrawiam! :)
Nigdzie nie napisałem, że nie interesuje mnie temat marginesu społeczeństwa (inb4 mój podział klasowy społeczeństwa) - wręcz przeciwnie, wyraziłem zainteresowanie topiką - prosiłbym o brak wkładania mi w usta nie moich słów, jak równie o powstrzymanie się z opiniami nt tego co mnie interesuje, co leży w moim światopoglądzie, wrażeniach estetycznych - bo niestety - ani to kulturalne, ani to prawdziwe, a wręcz nieuzasadnione i bez żadnych przesłanek prowadzących do takich wniosków.
Nie chciałbym podzielać wysuwania pochopnych wniosków, dlatego chciałbym zapytać jak odnosisz się do następujących 'dzieł' <przyjmijmy, że wszystkie zostały nakręcone telefonem w grupie młodzieży większej niż 2-3 osoby, łacina w ilościach hurtowych, ręczna kamera vide "Koleżanki" >:
1) gwałt w szkolnej toalecie,
2) kopanie bezdomnego/koleżanki w ciemnej ulicy,
3) agresywne zachowanie w autobusie w stosunku do innych współpasażerów,
Bo jeżeli status studenta szkoły filmowej czyni z tego jakąkolwiek sztukę to niestety - problem leży w naszych fundamentalnych pojęciach co sztuką jest, a co nią nie jest.
Pozdrawiam, miłego wieczoru!
Bo jeżeli status studenta szkoły filmowej nagle zmi
Przepraszam, jeśli potraktowałeś moją wypowiedź jako wycieczkę osobistą. Wrażenie, iż nie jesteś zainteresowany tego typu tematów wysnułem z wcześniejszych Twoich wpisów w tym wątku oraz z faktu, że tak bardzo zbulwersowały Cię przekleństwa i, ostatecznie niezbyt drastyczne, sceny, na jakich zbudowane są koleżanki. Myślę, że dla osoby oglądającej od czasu do czasu filmy traktujące o marginesie nie ma tam nic naprawdę szokującego, a elementy brzydoty przedstawione są w duchu bardzo standardowego naturalizmu -- jeśli nie zwyczajnego realizmu. Ale to już mówiłem.
Co do odpowiedzi na Twoje pytanie, to nie bardzo rozumiem, jaki jest związek zarejestrowanego "z życia" (w domyśle, jak rozumiem, przez sprawców) przypadku przemocy w grupie rówieśniczej z filmem odtwarzającym podobne sytuacje w sposób fikcyjny (przy czym, gwoli jasności, gwałtu żadnego [podobnie jak wspomnianych wcześniej piersi, penisów, ani kału :)] w tym filmie nie oglądamy). Scena agresywnego zachowania w autobusie, poza ukazaniem naturalnych zachowań dziewczyn, miała za cel pokazanie tła społecznego, o którym wspominałem w poprzednim poście -- dziewczyny są agresywne i wulgarne, ale świat je otaczający tylko trochę odbiega od ich standardów zachowań. Scena kopania koleżanki to przedstawienie brutalności tego środowiska, gdzie przyjaźnie są płytkie i chwilowe, a nad potrzebą bliskości, lojalności, zaufania góruje konieczność ustalenia swojej pozycji i wyrobienia sobie u innych respektu oraz impuls zemsty i wyładowania frustracji.
Rzeczywiście, chyba trochę różnimy się w podejściu do sztuki :). Żeby była jasność, mnie również irytuje (i to skrajnie) brutalizacja stosunków międzyludzkich oraz wulgaryzacja języka i powszechne na nie przyzwolenie. Bardzo drażnią mnie wulgaryzmy rozplenione w programach rozrywkowych czy nawet w gatunkowych produkcjach kryminalnych i kina akcji, które kiedyś doskonale sobie bez nich radziły. Nie jest też naturalizm moją ulubioną estetyką, ani kino społeczne moim ulubionym gatunkiem filmowym. Uważam jednak, że takie kino jest potrzebne, a optyka naturalistyczna jest naturalnym wyborem w jego kontekście. Podstawowym wyznacznikiem jakości takiej produkcji jest dla mnie bowiem jej wiarygodność i autentyczność.
>> Trafne wnioski, które jednak niespecjalnie usprawiedliwiają tą produkcję. Jakby się uprzeć, to w każdym albo prawie każdym filmie można doszukać się jakiegoś przesłania. W tym przypadku ten niby-ukryty sens jest widoczny po jednej minucie oglądania, a można się go domyślić już nawet po samym tytule i opisie.
pozwolę sobie odpowiedzieć na drugi akapit wypowiedzią guliver_filmweb, który był napisał parę postów powyżej.
Jestem przekonany, że metry taśmy (bądź gigabajty danych) można zagospodarować na lepszy sposób niż na ten przedstawiony. W mojej opinii nazywanie tego kinem "społecznym" jest dla mnie czymś niepokojącym - pozwalamy marnym produkcjom, merytorycznie i fabularnie na poziomie filmików z komórek - aspirować do miana "kina".
Nie uważam jednak, żeby takie (takie jak "Koleżanki") produkcje były potrzebne. Jeżeli tego rodzaju potworki mają być jakimkolwiek szkłem przybliżającym temat, to w mojej ocenie autorzy filmu działają niestety na szkodę kina. Abstrahując od tematyki (?), fabuły (??), rozpatrując film jako obrazek obyczajowy - to trzeba powiedzieć, jest to dosyć nudny i słaby obrazek.
Ładny montaż, nie taka zła kreacja głównej bohaterki - jednak filmu nie da się tym wybronić. Akumulacja wulgaryzmów wypada sztucznie, w niektórych momentach odnosiłem wrażenie, że autor sam się zakałapućkał w swojej koncepcji. Z ekranu wieje nuda i k***a za k***ą. Więcej realizmu okraszonego naturalistycznym smakiem można otrzymać wchodząc wieczorem na złe podwórko - a jakie emocje! Oczywiście, substytutem mogą być "Koleżanki". Jednak jeżeli ktoś ma pociąg do takich wrażeń estetycznych, to niestety wybrał jeden z gorszych odpowiedników.
Mógłbyś poddać produkcje o podobnej tematyce i wykonaniu co "Koleżanki"? Czy mamy do czynienia z creme de la creme nowego odłamu kina "społecznego" ;)
Chyba pozostaniemy przy swoich opiniach :).
Nie twierdzę, że "Koleżanki" są arcydziełem -- moim zdaniem jest to po prostu całkiem przyzwoita produkcja krótkometrażowe, a to, co mi się najbardziej w tym filmie podobało to właśnie pierwszoplanowe role dziewczyn: obie, moim zdaniem, świetnie zagrały.
Argumentu lepszego zagospodarowywania taśmy lub powierzchni dyskowych nie kupuję, bo nie rozumiem, o co w nim chodzi. Chyba uczciwiej byłoby zadać po prostu pytanie, czy film jest wart fatygi i czasu oglądającego, ale tu, jak widać, opinie są rozbieżne :).
Powtarzasz argument, jakoby większy pożytek widz wziął z wycieczki na podmiejskie osiedle. Retorycznie jest to może i ciekawy chwyt, ale odnosiłem się już częściowo do tej propozycji wcześniej: przetworzenie fabularne po pierwsze tworzy pewien dystans i przenosi nas w sferę uogólnienia. Poza tym, jak wiemy, film nie opiera się tylko na linearnym przedstawieniu "przygód" z jednego dnia wspólnie spędzonego przez tytułowe koleżanki, lecz przetykany jest impresjami pokazującymi nam konteksty tych wydarzeń, a więc podsuwa nam elementy do wyciągania wniosków i snucia refleksji. Wycieczka na osiedle nie stworzy raczej do tego warunków. A wreszcie -- naprawdę miałbyś ochotę sam robić takie indywidualne "badania terenowe" na potrzeby poszerzenia sobie horyzontów? :)
Zdziwię Cię może, ale nie jestem koneserem tego rodzaju filmów. Oglądałem "Galerianki", o których było głośno. Niewiele już z nich pamiętam, ale przypominam sobie, że sprawiły na mnie nieszczególne wrażenie, bo właśnie brakowało im tego, co jest mocną stroną "Koleżanek", czyli dobrych odtwórczyń (ew. dobrego ich poprowadzenia). Podobną tematykę porusza również "Cześć, Tereska!". Trzeba jednak dostrzec różnicę w gatunku: inaczej twarzy się i inne cele można postawić filmowi długometrażowemu, a inaczej wygląda rzecz w wypadku 30-minutówi, który z natury rzeczy jest pewnego rodzaju szkicem, migawkowym uchwyceniem jakiegoś tematu.