Zakończenie pasuje do reszty jak czółg od baletu. Całość robi oszałamiającą impersję nieziemskim klimatem całości i świetną grą aktorek i aktorów gdyby nie te kilkanaście ostanich minut byłby to film nieomal genialny. Niestety, sama końcówka skopsana tak, że aż boli! A na dodatek jest straszliwie sztuczna bo ta kobieta (Sylvia Hoeks) gra genialnie kogoś psychicznie okaleczonego. Tak genialnie, że to co się dzieje na koniec jest po prostu niepoważne i zupełnie nielogiczne. Reżyser znakomicie nakreślił sylwetki głównych postaci, zawiązał intrygę i stworzył malarską wizję świata w sposób taki, że i Milosz Forman którego dażę ogromnym szacunkiem za Wilekiego "Amadeusza" by się nie powstydził. A na koniec wszystko schrzanił bawiąc się w jakieś postmodernistyczne dziwadła. A mogło by tak pięknie... Ech! Przydała by się tu zgraja holywoodskich producentów którzy po obejżeniu przedpremierowego pokazu by orzekli: "Dude! Pięknie, ale po kiego grzyba te ostanie kilka minut? Nie lubisz hapy endu? No problem! Zabij główną postać, lub zrób coś innego, ale pod jednym warunkiem: MA TO LOGICZNIE WYNIKAĆ Z CAŁOŚCI! A tak marnujesz naszą kasę w sposób tak nierozumny! So! We demand, you have to make this shity end of this movie again!". I w ten posób powstałby nowy kanon kina, film który byłby punktem odniesienia i inspiracji dla produkcji tego typu w przyszłości, a powstała wydumana kicha o której nikt za 10 lat nie będzie pamiętał...
Za grę aktorów (obydwoje główni adwersarze i Sylvia Hoeks i Geoffrey Rush stworzyli kreacje iście "oskarowe"), malarskie zdjęcia i nieomaal wszystko do pewnego momentu powinno być 20/10 i przynajmniej z 10 serduszek, ale za zupełnie hybioną końcówkę 1/10. Więc nie oceniam.
Jakże mam odmienną opinię! Właśnie, gdyby nie było zakończenia film byłby kiepski. Dzięki niemu film nabrał charakteru. Owszem niewyobrażalnie smutne zakończenie, nie jednemu w kinie łezka zakręciła się w oku, ale gdyby nie ono to wtedy film byłby jak każdy inny, zero czegoś co by go wyróżniało. I ja bym prawdę mówiąc nie była przekonana tą historią, miałam już słowa krytyki, które po obejrzeniu do końca nie były już adekwatne. A ta zgraja holywoodkich producentów, gdyby się pojawiła (dzięki Bogu nie miało to miejsca!) może i dodałaby happy end i właśnie to upodobniłoby ten film do tych dobrze się kończących szablonowych holywoodskich historyjek.
Jak dla mnie świetne zakończenie!
Wiesz, dzięki tej końcówce film robi się śmieszny: Zgraja kolesi wynosi z willi ogólnie znanej i niepełnosprawnej umysłowo członkini lokalnej społeczności całe wyposarzenie, a jakoś nikt nie dzwoni po policję. A żeby było ciekawiej robią to na oczach ludzi, bo przeca ten bar gdzie się wszyscy zbierają jest usytułowany DOSŁOWNIE na przeciw. To pierwsza, ogromna niedorzeczność. Druga - jacyś ludzie (dokładniej - dwaj przyjaciele głównego bohatera) wykombinowują super misterną intrygę w którą angażują ogromną kasę a by ją uwiarygodnić angażują kobietę o talentach aktorskich godnych oskara... Ona po prostu jest znakomita w tej roli. Za dobra jak na tak płaską intrygę. Gdyby choć raz padła sugestia, że to wszystko jest pic na wodę (można za taką odczytać scenę w której Jeffrey kryje się za posągiem Erosa i psyche no, ale spazmatyczna, paniczna reakcja kobiety na dźwięk upadającego telefonu uwiarygadnia jej fobie w sposób mistrzowski i niweluje efekt), to by zmniejszało poczucie niesmaku jaki pozostaje. Niestety, wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. I to jest własnie ból tego filmu: Taka intryga z góry zakłada niedociągnięcia które muszą się pojawić, a takich nie ma! Alogiczność i sztuczność aż razi. Równie dobrze mogły Olivera zjeść zmutowane pająki z planety Krypton które przyleciały statkiem Alienów wysłane przez Predatorów z tajną misją. Było by to równie logiczne jak to, że kobieta aż tak genialnie odegrała chorobę psychiczną po to by zarobić jakieś tam niewielkie pieniądze (była typowym wykonawcą). Oczywiście, można zakładać oniryczną interpretację, że tak na prawdę wszystko dzieje się w głowie Olivera ale tu wkraczamy na cienki lud kiepskiej psychoanalizy. Wiesz, po obejżeniu tego fimu nie dziwię się, że publiczość Holywoodu liczy się w dziesiątkach i setkach milionów, a publiczość Europy w setkach, ale tysięcy. Holywood traktuje widza poważnie, a nie robi go w trąbę bez pardonu. bawiąc się w takie nieprawdopodobieństwa. Ja sam poczólem się jakby kelner przyniusł mi krewetki i prościutto w sosie szafranowym posypane parmezanem z makaronem a kiedy dał mi te pyszności powąchać to do nich naplół, albo gdyby ksiądz pod koniec mszy głośno puścił bąka. To budzi odrazę. Nie mam skłonności do płakania do chusteczki podczas oglądania melodramatu, ale takie klimaty mnie również poruszają (jak w moich ulubionych Stalowych Magnoliach). Wprowadzając takie zakończenie reżyser zakpił sobie w sposób brutalny z mojego sentymentalizmu i to także powód dla którego ten film potępiam.
Przesadzasz. Wszystko było bardzo logiczne. To, że wynosili jej rzeczy na karlicy nie robiło wrażenia. Ten dom był dla niej swego rodzaju przekleństwem. Nie wiedziała co z nim zrobić. Moim zdaniem intrygę przygotowali mistrzowsko. Wiedzieli, że Virgil jest zamkniętą osobą i nie zacznie rozmowy z nikim w barze. Miała to podkreślać powtarzająca się scena zamawiania herbaty, płacenia i wychodzenia. Gdyby chociaż raz zaczął rozmowę na ten temat dowiedziałby się wszystkiego. To zapewne zasługa przyjaciela malarza, który doskonale wiedział jakim typem jest główny bohater i wiedział jaka kobieta będzie w stanie go na tyle zainteresować, aby zapomniał o wszystkim i przestał myśleć racjonalnie. Zakończenie było fenomenalne. Odnalazł knajpę o której mówiła dziewczyna (scena ich pożegnania pokazywała, że ona go naprawdę polubiła, a może nawet pokochała), co pokazuje, że nie wszystko było iluzją i fikcją. Kobieta mimo, iż odgrywała pewną rolę zaangażowała się za bardzo i do końca wahała się (zresztą nie tylko ona.. (scena kłótni motocyklistki, dziewczyny Roberta też pokazuje, że kobiety jednak nie do końca były przekonane o słuszności tego co chcą zrobić). Dlatego to, że nie pokazali co z nimi dalej się stało po dokonaniu kradzieży, pozwoliło reżyserowi uniknąć taniej sensacji (byłoby też nią chęć poszukiwania złodziei przez Oldmana i dokonania zemsty). Ostania scena jest najpiękniejszym momentem tego filmu, pełnym nadziei. On siada przy stole, odnajduje tę restaurację i czeka tylko na tajemniczą blondynkę (nie znamy jej prawdziwego imienia, co podkreśla tylko jak bardzo nierealna ona jest). Film od początku do końca przemyślany!!
To trzeba przyznać, że ostania scena jest wielka. I jest swoistym niedomówieniem: On najwyraźniej czeka na nią i pozostaje mieć najdzieję, że się doczeka. Bo miłość jest wielka... W sumie to zaznałem wszelkich jej form i wciąż uważam miłość za siłę która może zniszczyć ale i zbudować. To dlatego ten film mnie tak oburza. Z drugiej strony to było dla niego swoiste "katharsis". Zauważyłaś (myslę, że jesteś kobietą dlatego pozwalam sobie na formę "...yłaś"), że po tym szoku on już nie nosi rękawiczek? Ale wciąż uważam, że ostanich kilkanaście minut pasuje jak czołg od baletu, albo jak wino marki "Kordiał Żula" do Sandacza ze szparagami w sosie provansal. I zdania nie zmienię...
Akurat jestem facetem ale poza tym to kwestia gustu. Mi sie zakonczenie zajebiscie podobalo i mojej dziewczynie tez. podobne wrazenia mielismy na koniec
Ale w końcu on jest w tej restauracji PRZED pobytem w szpitalu czy też PO? Bo mnie się wydaje, że jednak on był w tej Pradze wcześniej, a rehabilitując się to wspomina.
A ja nie miałam w ogóle wątpliwości, że ona się nie pojawi w tej restauracji. Uważam, że Oldman nie wyleczył się jeszcze z choroby psychicznej i ma złudną nadzieję na spotkanie z Claire, kŧóra pewnie w tamtym czasie płaszczy tyłek na hawajskiej plaży popijając drineczki z Billym i Robertem...
Miłość wcale nie jest taka wielka :P A już na pewno nie miłość młodej dziewczyny do starego dziadka. Nie oszukujmy się. Sex i pieniądze rządzą światem.
pięknie wszystko ujęte !!!!!!!!!!!! :) Brawo
ale tak naprawde to ja np nie jestem przekonamy czy ta "niby"* dziewczyna Roba była w to zamieszana
*bo prawdziwą kobietą roba była chyba Kler .?
Mówisz, że ona zrobiła to za niewielkie pieniądze. Błąd! Myślę, że to była niewyobrażalnie wysoka suma, warte takiej skomplikowanej intrygi
Tylko ci się wydaje. To bardzo specyficzny rynek (a trochę się na tym znam) w którym jak nie masz certyfikatu od uznanego znawcy i potwierdzenia legalnego zakupu to cię nie wezmą do żadnej renomowanej galerii, ani żadna firma aukcyjna twojego towaru nie sprzeda. Zbyt wielkie ryzyko! Pozostaje ci więc sprzedać te dzieła pokątnie i w tajemnicy. A dodatkowo - musisz mieć klienta którego trzeba znaleść. A musi to być klient specjalny - taki który nie kupuje obrazu jako lokaty kapitału, ani po to by błysnąć w "high society", ale kupuje dlatego, że kocha malarstwo - gatunek ekstremalnie żadki. Znalazł by się taki jeśli byłoby to na prawdę słynne dzieło a najlepiej wielkiego malarza. A tam wybitnych dzieł nie było. Tak więc, obraz warty powiedzmy 1 mln USD pchniesz za nie więcej niż 1/10 ceny, I nie możesz ich wystawić do sprzedaży wszystkich razem, bo Interpol cię zacznie obserwować. Oczywiście, można zbudować legendę, że dziedzic starego zamku w Alpach przeputał całą kasę i wyprzedaje rodowe obrazy. Ale czy to się uda? To mały światek w którym o takich rzeczach jak sprzedaż obrazu jakiegoś Impresionisty czy Tintoretta, Velásqueza, El Greka lub Tycjana wiedzą wszyscy, A kiedy ten obraz się znów pojawia na rynku, to wszyscy o tym wiedzą i ktoś się zapewne zainteresuje. Tak więc, nawet jeśli realna wartość rynkowa tych obrazów wynosiła powiedzmy 10 mln USD, to, w tej sytuacji, ich realna wartość to mniej niż 1 mln USD. A na dodatek, to potencjalna wartość, bo sprzedaż takiej kolekcji zajmie przynajmniej kilka lat, a "koszty uzyskania przychodu" podrażają jeszcze wspólnicy (przynajmnie 5 osób) i wystawna inscenizacja. Myślę, że ona mogła z tego przekrętu uzyskac jakieś 10 - 20 tys. a gdyby pozostała przy Vergilu taką kwotę miała by do dyspozycji co miesiąc. Zachowała się więc jak ten ruski chłop którego kiedyś Dostojewki zapytał co by zrobił gdyby został carem. Na co ten odparł: "Wział by ja sto riubliej i utik!" jak dla mnie brak logiki, choć muszę przyznać, że kobiety i logika żadka w para przyjaciół.
Ale zauważ rejmons, że siwy przyjaciel ma potwierdzenia legalnego zakupu na wszystkie te obrazy, bo przecież oficjalnie to on je kupił i w tym cały trik!
No tak! ten szczegół uszedł mojej uwadze! Choć i tu to nadmiernie nie podnosi ceny kolekcji. Specjalnie się jej przyjżałem i wyłowiłem w niej kilku Akademików, jeden czy dwa obrazy impresjonistyczne, coś z Rokoka, kilka dzieł barokowych w stylu raczej francuskim niż niderlandskim, Postimpresjonistów, coś z Secesji, przedstawiciela Prerafaelistów, Hiperrealizm, jakiś obraz wyraźnie z epoki Renesansu a jeden w stylu amrykańskiego Realizmu. Wszystko, oczywiście, cenne, ale czy bezcenne? Ot, choćby Realizm. Gdyby to był Edward Hopper to mógłby on osiągnąć cenę niebagatelną, ale to wyraźnie nie jest Hopper... Problem polega na tym, że ta kolekcja nie powstała jako lokata kapitału, ale z "potrzeby piekna" V. Oldmana, a więc jego wartość to wartość przede wszystkim sentymentalna. No, ale przyznaję ci rację: Formalnie rzecz biorąc te obrazy wciąż były własnością tego jegomościa który je kupował dla Vergila. Specjalnie obejżałem ponownie scenę przekazania jednego z obrazów. Poszły pieniądze, ale nie było żadnego dokumentu!
Jeżeli wartość tych obrazów rzeczywiście nie była spektakularna, to ten film jest jeszcze smutniejszy :/
Była tam np. La Fornarina Rafaela (ok, autorstwo jest sporne, ale uznaje się powszechnie, że to Rafael), więc chociażby za ten jeden obraz można by baaaardzo dużo skasować ;)
Ale piszesz brednie. Wiesz ile na aukcji kosztują prerafaelici? Ostatnio, na aukcji w Christie's bodajże w sierpniu sprzedano Burne-Jonesa za ponad 22 mln, normalnie chodzą za kilka baniek więc nie wciskaj ciemnoty. A obraz o którym mowa jest w filmie(zmurszała deska) Petrusa Cristusa- Portret dziewczyny, jak myślisz ile? Ano tyle, co powiedział Oldman, a on trochę tych obrazków miał. Poza tym te obrazy miały certyfikaty! I teoretycznie nie są kradzione więc jaki problem je sprzedać?
Zgadzam się w zupełności.
Forumowicz powyżej (rejmons) szafuje wyłącznie ogólnymi pojęciami co "automatycznie" unaocznia jego brak rozeznania z zakresu sztuki we wszelakim aspekcie, ponadto obnażywszy całkowitą ignorancję (!) w tym temacie, że jako dowód na konstatację pozwolę przytoczyć m.in. "to bardzo specyficzny rynek, a trochę się na tym znam", "coś z Rokoka", "jakiś obraz wyraźnie z epoki Renesansu", "El Greka" etc...
Ponadto porażająca, jak na tak krótką wypowiedź, ilość błędów ortograficznych, stylistycznych i składniowych. Litości!
Rozumiem potrzebę wyrażenia własnej opinii ale na w/w okoliczność "Bogini piękna okazuje się boginią kiczu", czyli jak zawsze...
fajnie że któs zgadza sie ze mną w beznadziejności wypowiedzi i rozumienia filmu co do użytkownika Rejmons
myśle ze raczej autentycznych obrazów do filmu by nie pozwolili zabrać .? ..
a ty popisujesz się wiedzą o sztuce to były tyko rekwizyty, napewno woleli by prawdziwe ale nikt by im nie dał mona lisy
Dokładnie! Zauważyliśmy to też z kolegą po wyjściu z kina: kradzież dzieł sztuki to lichy pomysł...
A może motywacją Claire wcale nie były pieniądze, może była w jakiejś relacji z Robertem, może to właśnie "his offer was the best"
Właśnie tak mi się wydaje. Że to Robert był tym mężczyzną, o którym opowiadała Virgilowi. Robert był jej wielką miłością, a z taką motywacją można zrobić wiele.
"Holywood traktuje widza poważnie, a nie robi go w trąbę bez pardonu. bawiąc się w takie nieprawdopodobieństwa."
Akurat właśnie filmy z Hollywood są synonimem kina gdzie nie obowiązują prawa logiki, fizyki ani dbałość o realizm. Oczywiście takie stwerdzenie jest krzywdzące dla porządnego kina made in USA, ale znajdzie się masa przykładów, głównie dla filmów z gatunku thriller/akcja/horror/kryminał, gdzie decyzje bohaterów są irracjonalne, wytrzymałość ich ciał przekracza wszelkie granice, a prawdopodobieństwo zdarzeń bliskie jest zeru. Tornatore nakręcił kryminał (dajmy sobie spokój z metkami przypinanymi przez filmweb i określeniem "melodramat") leżący w lżejszej części kina europejskiego, ale jeśli coś sprawia, że kino z Europy cieszy się mniejszym powodzeniem niż to z Hollywood, to fakt, że na ogół podejmuje ono cięższe i poważniejsze tematy, niż zwykła rozrywka, a nie przez jakiekolwiek nieprawodopodobieństwa.
Co do samego filmu, to na pewno spodobało mi się w nim to, że Tornatore zabawił się filmowymi schematami, które były widoczne już na samym początku, żeby potem od nich kompletnie odejść. [SPOILER] Co prawda zakończenie, w którym główny bohater zostaje oszukany i traci swoją kolekcję było do przewidzenia, to sposób w jaki do tego doszło jest zupełnie niestandardowy i w pewnym momencie filmu nawet zwątpiłem, że może się on tak skończyć.
wynosili te meble, bo wcześniej je wwozili. po trzy razy w ciągu 18 miesięcy. tak mówiła karlica. i że wynajęła willę filmowcom. gdyby Virgil zasięgnął w barze choć raz języka, gdyby zaciekawił się dziwnym zachowaniem karlicy, zadał choć jedno pytanie. niestety. nie był w stanie, bo gardził ludźmi. żal mi go, bo dotknęła go najgorsze w momencie kiedy się uczłowieczył, otworzył.
z jednej strony to co go spotkało to kara za to jak traktował innych i za własną pychę, a z drugiej strony gorzka refleksja, że miał rację, bo ludzie są z natury podli i nie można im ufać.
bardzo ciekawy psychologiczny film, który mówi o ludzkich słabościach. o wielkiej miłości i kompletnym jej braku zarazem.
Otóż to! Prawdziwa Claire powiedziała, że często wynajmuje willę filmowcom. Nie zrobiło więc na niej wrażenia ani wwożenie ani wywożenie dekoracji. To samo z zarzutem, że "A na dodatek jest straszliwie sztuczna bo ta kobieta (Sylvia Hoeks) gra genialnie kogoś psychicznie okaleczonego. Tak genialnie, że to co się dzieje na koniec jest po prostu niepoważne i zupełnie nielogiczne. " No właśnie! Bo ta kobieta była AKTORKĄ! Sam Oldman zwrócił uwagę na słowo "filmowcy"...
ale to dalej nie trzyma się logiki. Stworzyli misterny wielomiesięczny plan, w którym założyli, że Oldman ani razu z nikim z baru nie zamieni słowa??? I to tylko jeden z problemów tego planu. Oldman mógł nie pokazywać dziewczynie swoich obrazów, mógł się w niej nie zakochać, nie pojechać na wycenę. Ten cały plan jest niestety zbyt przekombinowany.
Inna sprawa, przecież na stanie domu było mnóstwo antyków, których Oldman robił wycenę. Jeśli mieli dostęp do tak cennych rzeczy to po co im było okradać Oldmana. Chyba że założenie jest takie, że wszystkie antyki należały do karlicy, a przyjeżdżały tylko meble, ale to trochę dziwne, żeby przed wynajęciem mieszkanie było wypełnione dziełami sztuki i bez mebli.
Jak dla mnie b. dobry film, niestety ze słabym i nielogicznym zakończeniem :( Jednak klimat, muzyka, gra aktorska i fabuła nadrabiają.
Dopiero teraz pisząc posta zauważyłem jak fajnie dopasowali nazwisko Oldmana do postaci, którą grał Rush.
Vigil mówił ze te rzeczy nie są wiele warte
a rzeczy były Billa! zanł się troche na tym bo współpracował z Virilem
ale moze nikt nie wznosił wyposażenia karlicy, ona wynajmowała samą chatę różnym ludziom i dlatego było wnoszenie i wynoszenie mebli. a to co mieli na stanie co koneser miał wycenić to moze ich rzeczy z poprzednich kradzieży lub coś w tym stylu
pierwsze zdanie potwierdza zę nie oglądałeś filmu!!! ???
chodzi ci o te rzeczy z willi??
o tuż: willa jest własnością prawdziwej Kler (karlicy) która spedza czas w tym właśnie barze, a wille wynajmuje aktorom , wszystkie te antyki są prawdopodobnie billa bo także sie znał trochę na tym a jak sam Virgil mówił nie byly one wiele warte - więc helloł?? o co ci chodzi w ogóle nie łączysz odpowiednio faktów
cały łup znajduje sie u virgila i po to jest Kler żeby dowiedzieć sie gdzie i jaki jest kod to pomieszczenia z tymi dziełami
- "niewielkie pieniądze" pojedynczy obraz był warty nawet 8mln a było ich co najmniej kilkadziesiąt..
jaki znowu Oliwer??!!!! o czym ty mówisz ogarnij sie , bo mnie dobijasz tym jednym postem a zostało mi do przeczytania ich jeszcze troche ..
Wydaje mi się, że wynoszenie wszystkiego z domu może nie wzbudzać zdziwienia bywalców baru z tej przyczyny, że prawdziwa Claire mówiła wprost o tym, że często wynajmuje dom "ludziom z filmu" i że oni nie pierwszy raz wynoszą wszystkie rzeczy stamtąd, a potem wnoszą z powrotem. To daje bardzo proste wyjaśnienie: Dom ma piękne wnętrza, ekipa filmowa wykorzystuje go do zdjęć, aby przygotować plan trzeba opróżnić pokoje, ale nic nie ginie, wszystko jest później odkładane na miejsce.
Pięknie wyraziłeś emocje związane z filmem, które i ja podzielam. Czułam się cholernie oszukana... :)
ZGADZAM SIĘ KOMPLETNIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zgadzam się. Wg mnie film był świetnie skomponowany i w zasadzie od momentu pobicia wiedziałam jak to się skończy. Billy - całe życie drugie skrzypce, wie że na obrazach Oldmana da się sporo zarobić i chce to wykorzystać. Układa intrygę, dzięki której uda mu się osiągnąć efekt. Widz może łatwo trafić na trop zakończenie od momentu, gdy Sally przychodzi do Oldmana i twierdzi, że Robert stale mówi o Claire. Potem nagle Sally cichnie, a więc pewnie została wtajemniczona w całą aferę. Aby Claire mogła się dostać do domu V.O. musiałaby wyzdrowieć, a nie ma ku temu lepszego sposobu niż "przypadkowe" pobicie V.O. i konieczność, by musiała go ratować. Od tego momentu jakoś nie unikała towarzystwa ani miejsc publiczych. Wiadome też było, że ta kobieta-karzeł odegra jakąś rolę i odegrała.
Kurcze, ja miałam wrażenie zupełnie odmienne- też zakończenie mi się nie do końca spodobało,ale dlatego właśnie,że było zbyt przewidywalne, typowe,właśnie,jak dla mnie "holywoodzkie"-wszystko to misternie zaplanowana intryga, układ-ile już takich filmów widzieliśmy? Aż do zakończenia był nieco bardziej "europejski" jak dla mnie-gdzie zamiast szeroko rozbudowanej fabuły mogłam w spokoju zastanawiać się nad konfrontacji "martwej" sztuki z rzeczywistością...całe szczęście, jak zauważyła Sylwia, dobrze że nie byli zbyt wylewni z wyjaśnianiem,lecz moim zdaniem można byłoby wzmocnić niepewność widza-czy dziewczyna jest oszustką ,czy nie...?
..tak bo jeszcze zamało powstało beznadziejnych komedi romatycznych z happy endem
Prawda, koniec filmu nie pasuje zupełnie do atmosfery i stylu do jakich film przyzwyczaja. Dokładna opinia tego co ujrzałem w kinie.
właśnie wróciłam z kina i również mam mieszane uczucia odnośnie zakończenia.... przede wszystkim nie podobały mi się sceny w szpitalu/domu opieki - co one miały wnosić do filmu? postać niepełnosprawnej pani dla mnie jest totalną niewiadomą, fakt że to do niej należy dom był dla mnie jakiś taki... wzięty z kosmosu? nie wiem.
ogólnie na uwagę zasługuje muzyka, zdjęcia, montaż... naprawdę dobrze zrobiony film od strony technicznej. jeśli chodzi o fabułę - dla mnie szaleństwo Claire było w pewnych momentach niewiarygodnie sztuczne. w ogóle też nie potrafię sobie wyobrazić jak ta grupka mogła się w ogóle zebrać razem i wymyślić taki skomplikowany spisek. zastanawia mnie też czy dozorca był w to zamieszany?
Była sztuczna bo była aktorką amatorkąo na cały czas grała dlatego Hoekes tak to zagrała
Zgadzam się końcówka zupełnie nie pasuje. Przez pól filmu oczami wyobraźni widziałem końcową scenę, gdy dziewczyna wraca do życia, scenę, która przechodzi do historii kina, a dostałem odwrócone Ocean's eleven. Szkoda, wielka szkoda.
ludzie, troche wiecej wrazliwosci!!! tornatore opowiedzial nowa historie, gdyby nazwal swoje ostatnie dzielo 'legena o koneserze' (co brzmi dosc groteskowo) to mielibyscie wiecej wyrozumialosci? proponuje wyjsc z kanonow wlasnego doswiadczenia zyciowego i choc sprobowac sobie wyobrazic sytuacje 60-letniego prawiczka ktory najzwyczajniej w swiecie sie zakochuje.... coz bardziej porywajacego w jego pelnym zasad zyciu moze sie wydarzyc? ci ktorzy kochali po raz pierwszy wiedza o czym mowie, tym bardziej gdyby kochali po raz pierwszy z 60-tka na karku. co do calej reszty faktycznie mozna sie spierac, koniec, meble (rejmons cos ci ucieklo;) ), nierealna intryga, faktyczna wartosc obrazow itd.
tylko czy to wszystko jest naprawde kluczem w tej historii? ogladam calosc bardzo uwaznie i zwykle zwracam uwage na niedopatrzenia w filmach jednak tu nic nie obudzilo mojego zgorszenia. chetnie podyskutuje.
No właśnie! Postawiłem się w jego roli i mnie to zakończenie mocno ubodło! Taki esteta i dziwak jak V.O. znalazł się w sytuacji mocno "nieeestetycznej" i to boli. Ja tam mu kibicowałem i nieco utożsamiłem się z misterem Oldmanem (mimo, iż mam swoje lata i miłosne porywy (da Bóg) dawno za sobą). Spodobała mi się, także jego głupia odwaga bo on wychodzi poza swoją skorupę i postanawia "wziąść się za bary" z problemem. Może trochę sytuacja go przerasta? Może daje się ponieść fali? Nie ważne! Ważne, że to robi. I dlatego właśnie mnie to ubodło. To cyniczne zakończenie całość w której to co on dał z siebie najpiękniejszego jest nic nie warte. I ja tu nie bazuję na włąsnych doświadczeniach bo moje są zupełnie inne. Jedno mnie wszakże z nim łączy - ja także kocham piekno w każdej jego postaci, choć go nie idealizuję jak on! Zdaję sobie sprawę z tego, kto to jest kobieta (jako płeć) i wiem jakie zagrożenia niesie ze sobą afekt do kobiety w takiej skali. No, ale mister Oldman to archeotyp romantycznego bohatera. Może poruszył czułą stronę, zamkniętą gdzieś na głucho w podświadomości chęć przeżycia czegoś takiego? Definitywnie, nie mam najmniejszego zamiaru znaleść się w takiej sytuacji, no, ale gdzieś tam głeboko tkwi tęsknota za miłością wielką i czystą. To dlatego mnie tak to oburzyło.
dla mnie wszystko jasne:) z mojego punktu widzenia tornatore pozostaje tym tornatore, ktory za nic ma utarte kanony a tym bardziej podazanie za hollywoodzkim wzorcem 'dziel' z happy endem grajacym w tle i podsiadomosci widza. widz kibicujacy V.O. odkad ten tylko pojawia sie na ekranie jest dla mnie niezbyt wymagajacym odbiorca. czy na pewno chemy tak plaskiego konca tej historii? koneserowi daleko do klasyczna postacia do ktorej palamy uczuciem od pierwszych scen...
Zakończenie jest bardzo dobre, Virgil rzeczywiście oszalał na punkcie, i nie tylko,tajemniczej dziewczyny. W jednej chwili utracił to co kochał i ludzi, którym ufał. A intryga jak kradzież była doskonała niczym fałszerstwo.a, nie można było nawet jej zgłosić na policję gdyż nikt nie mógł o niej się dowiedzieć i jej rozpoznać prócz znawcy i konesera.A filmu nie nazwałbym melodramatem, prędzej dreszczowcem. Jest taka genialnie zagrana scena w tym filmie kiedy Virgilowi przynoszą w restauracji urodzinowi tort z jedną świeczką, widać wówczas samotność tego człowieka. Dlatego tak chwytał każdą chwilę przejawu sympatii wobec swojej osoby.
Z drugiej strony pomyślcie trochę o oryginalnym tytule. "The best offer" - mocno znaczący.
I taka trochę ironia losu - on przekręcał ludzi wmawiając im że jakiś obraz jest podróbką tylko po to by go kupić za bezcen. Koniec końców sam został "wkręcony" w falsyfikat.