Gdybym oglądnął ten film jako pierwszy, bo okazało się,
że to typowa hollywoodzka produkcja ,ściągnięta prawie w
całości z holenderskiej wersji ''Reykjavik-Rotterdam'',
którą akurat miałem okazję wcześniej widzieć, może
uznałbym, że jest całkiem niezły. Lecz mam porównanie i
dlatego uważam ,że europejski thriller jest trochę lepszy.
Przede wszystkim bardziej wiarygodny i naturalny.
Posiada na pewno swoisty klimat. Tu natomiast mamy
kinowy hicior, który miał przyciągnąć na projekcję jak
najwięcej ciekawskich. Pod kątem widowiskowości i
samej fabuły wyjściowej może nie jest jeszcze tak źle.
Gorzej to wygląda jeżeli chodzi o całość historii, która jest
naciągana do bólu ,jak również o błędy i przeciętną grę
aktorską ,nawet Bena Fostera czy Giovanniego Ribisi.
Najgorszy jednak dla mnie był ten fart. W filmie mamy go
w takich ilościach, że śmiało twórcy mogliby nim obdzielić
przynajmniej jeszcze parę innych swoich kinowych
wynalazków. Chrisowi wszystko wychodzi jak nikomu
innemu, wszędzie udaje mu się przybyć ''gdzieś'' lub uciec
''skądś'' w ostatniej chwili, załatwia kilka pieczeni na
jednym ogniu, ratuje bliską osobę w ostatnich sekundach
i na koniec wychodzi z tego .... nie będę już zdradzał może.
Nieprawdopodobieństwo goni nieprawdopodobieństwo.
Albo jak się widzi takie głupoty jak uderzenie takim
kolosem jak kontenerowiec w nadbrzeże i posypanie się
kilku przesyłek, sprawdzanie na statku kontenerów
polegające na otworzeniu drzwi, bandytów oklejonych
taśmami, próbę pochowania ''trupa'' wraz z jego komórką
(to już głupota osoby ,która to robi), czy większość scen,
które miały miejsce w Panamie, to nie ma się co dziwić,
że człowiek kręci nosem. Poza tymi banałami i kiczem jaki
płynie czasami z ekranu, słabszą stroną jest też muzyka.
Jest ona owszem,ale bez większych rewelacji.
Postać Andy'ego jest wstrętnie irytująca. Sebastian miał
za to spore pole do popisu. Jego bohater jest fałszywy i
rozdarty, a więc taki ,który odegrany w świetny sposób,
może zapaść widzom w pamięć na dłużej. Niestety tak się
jednak nie stało. Bardziej w pamięć wrył mi Charlie z
''3:10 do Yumy'' ,a jeszcze bardziej Jake Mazursky z ''Alpha
Dog''. Ribisi miał swoje pięć minut, ale tak prawdę
mówiąc nie było go dużo przed naszymi oczyma.
Backinsale jako blondynka przykuwa mniejszą uwagę.
Mówię oczywiście całkowicie o sobie.
Oprócz tego, że jeżeli ktoś tego wszystkiego nie zauważy,
albo nie będzie mu to po prostu przeszkadzać, nudzić się
raczej nie powinien. Ja również nie ziewałem z nudów, ale
jednak pozostał niesmak i zawód.
Na plus mogę ocenić zdjęcia, ale te, które ukazują głębię
nocy i grę świateł. Całość do przełknięcia, ale na
przysłowiowy raz. Nic poza tym. Film taki sobie ,albo
nazwałbym go średniakiem na 5/10.
pozdrawiam