Kiedy włączyłam sobie "Cinderellę" miałam nadzieję, że podczas seansu będą mną targać emocje, ale niestety tego nie było.
Przecież w książkowej wersji Kopciuszka albo w animowanej postacie były bardziej wyraziste, macocha faktycznie wydawała się osobą, którą można nienawidzić... A tutaj było mi jej jedynie żal. Oczywiście Cate Blanchett wypadła zjawiskowo, ale czy to faktycznie dobra aktorka do tej roli?
Helena Bonham Carter nie pasuje mi do roli ciamajdy jaką była jako wróżka. Roztrzepana i niepoukładana pojawiła się na ekranie na 5 minut i w ogóle nie można jej zapamiętać... Ktoś napisał wcześniej, że nie podobało mu się zniszczenie szklarni - mi również. Szczegół, a jednak rażący.
Mister Kit był totalnie... nijaki. Facet bez wyrazu, a Ella była dla mnie za delikatna. Może taka powinna być czy ja wiem...
Brakowało mi oddzielania grochu od popiołu albo oliwy od mleka - trochę na to liczyłam, że będzie ta słynna robocizna jaką ma Kopciuszek wykonać za karę.
No i ulepszenie sukienki mamy Elli = kompletna jej zmiana koloru i fasonu. Powinna chociaż zostawić ten róż, bo tej aktorce było w nim do twarzy.

Jednak całemu filmowi dałam 7/10, ponieważ to Disney a ja uwielbiam baśniowe historie. No i również dlatego, bo nie odbiegał od pierwowzoru, tak jak przy słynnej "Czarownicy" - chociaż tutaj zwrot akcji mi się podobał, oraz przepiękna muzyka, te stroje i słynne pantofelki.

Pantofelki zasługują na ocenę 10 :)