Albo "cringe", jak ktoś woli. Wiem, że to słowo jest rzucane co sekundę, ale tutaj tak wieje owym "cringe'm", że przy tym amerykańskie huragany chowają się ze wstydu. Dawno nie miałem do czynienia z filmem tak wypranym z czegokolwiek, co można określić jako "dobre".
Komedia w tym filmie polega na tym, że James Corden drze ryja co chwila, jakby był wściekły za to, że pominęła go rola w innym filmie srającym na materiał źródłowy otoczając go "komediową konwencją" (mówię tu o Holmes & Watson, gdzie humor też w połowie opierał się na darciu ryja), albo na tym, że każda postać zachowuje się jak niedojrzały idiota (i to zazwyczaj męska część obsady). Albo na nawiązaniach do czasów współczesnych, o których nawet nie chcę wspominać, bowiem mam swoje granice tolerancji na żenadę. Takie coś bawi współczesną widownię? Już nie ma miejsca na coś, co faktycznie bawi bez potrzeby robienia debili z ludzi?
Soundtrack to przede wszystkim "znane" hity, które i tak większość słyszała po stokroć w lepszych wykonaniach. Dostało się też Queen i White Stripes, i choć nie jestem fanem tych zespołów, nie jestem w stanie uwierzyć by te wykonania jakkolwiek podobały się entuzjastom tych zespołów. Jest też parę "oryginalnych" kompozycji, ale te również brzmią jak żywcem wzięte z Billboard 200.
O aktorstwie nie ma co mówić, bo tu go po prostu nie ma. James Corden to po prostu James Corden w swoim "żywiole", na widok którego mam ochotę ręcznie wykłuć sobie oczy. Były Bond ma wszystko w dupie, bo wystarczy że dostał swoją wypłatę. Ktoś powinien zakazać mu dożywotnie śpiewania. Nowy "Kopciuszek" jest okropny, nie ma w niej krzty talentu, dobrego wyglądu czy nawet odrobiny konsekwencji w jej postaci - nie ma problemu z tym, by drwić z króla (za co mogła grozić kara śmierci w średniowieczu), ale jak wielka projektantka z nią rozmawia, to jąka się gorzej niż prosiak Porky. I jeszcze ten falset, Jezus Maria. Cała reszta obsady też nie wybiła się ponad przeciętność.
Najbardziej mnie jednak bawi, jaki "hype" tworzy się wokół tej wersji - "O, teraz Kopciuszek tu rządzi!111!" i to całe "girlboss vibe". A stara Disney'owska wersja to co, pies? Tam Kopciuszek chciał tylko wyrwać się z toksycznego środowiska swej macochy i jej sióstr, i była szczęśliwa by choć na moment mogła się zabawić i zapomnieć o problemach. Książę był tylko dodatkiem do wszystkiego. Ale nie, teraz do wszystkiego trzeba dorabiać własne ideologie, bo widownia jest za głupia, by zrozumieć niuanse. Bo Kopciuszek teraz szyje własne suknie, to jest o wiele bardziej angażujące niż jakakolwiek inna wersja tej postaci! I oczywiście na końcu dostajemy morał, że można zjeść ciastko i nadal je mieć. No właśnie kur.wa nie. Ale co się dziwić, skoro istnieją ludzie myślący, że remake Robocopa jest lepszy niż oryginał w każdym aspekcie...
W skrócie - wolałbym się topić w zlewie niż po raz kolejny obejrzeć choć sekundę tego badziewa. Już wolę zmarnować mój czas na maratonie Piątku 13-tego, gdzie każdy film jest praktycznie taki sam jak 10 poprzednich, przynajmniej będę miał choć odrobinę rozrywki. Pieprz się, Hollywood. I Ty również, Amazon.