Kościuszko musiał być energicznym żołnierzem i charyzmatycznym mówcą. Inaczej nie porwałby za sobą ludu. A tutaj mamy flegmatycznego, zblazowanego, szepczącego jakby mówił sam do siebie Braciaka - słabiutkie aktorstwo.
Bo to film przygodowy... W którym miejscu? Niedawno leciała kolejna wersja "Hrabi Monte Christo" - i to był film przygodowy, z akcją, ze świetną dynamiką, zwrotami akcji, ciekawą fabułą. I ten film dostaje mniej więcej takie same oceny jak słaby pod każdym względem "Kos". Nic nie jest w tym filmie przemyślane. Akcja się nie łączą. Między Kościuszką a przyszłymi powstańcami nie widać praktycznie żadnego powiązania. Bylejakość we wszystkim - także w charakteryzacji. Skąd ci chłopi mieli maszynki do golenia, bo ich twarze wyglądają jak pupy niemowlaka? A zachowują się nie jak ciemny, zgnębiony lud, lecz jakby skończyli studia... aktorskie. Szlachta przerysowana - każdy jest psychopatą. Wygląda to wręcz na karykaturę egzaltowanej reżyserii (np. żenujący, nieudany "śmiech" upośledzonej dziewczyny - porażka). I najwyraźniej twórcy chyba tak się zapędzili w tym demonizowaniu polskiej szlachty, że zapomnieli o... jakiejś sensownej opowieści przygodowej.
Tak, że daleko temu filmowi do dobrego kina przygodowego, czy jakiejkolwiek sztuki filmowej. Za to blisko do jakiejś nagrody za głoszenie lewackich historycznych... histerii - tak ostatnio modnych w kapitułach "Orłów".