Jestem świeżutko po lekturze Street Kings. Nie mam pytań. Kino najwyższego szczebla. Akcja za jajka od momentu gdy zdajesz sobie sprawę, że Neo to bolesna i przereklamowana twarz Hollywoodzkiego "mięczaka". Keanu Reeves uroczo zapuszcza się jedynie w jednej, może dwóch scenach w filmie, poza tym jest zimnym sk***syńskim sługą Bożym.
Szczerze powiedziawszy mało rozumiem recenzję Pana Michała Walkiewicza, który przywołuje tutaj obraz Antoine'a Fugua. To jest film o tym samym, jedynie ze zmienionymi aktorami. I co z tego? Idę w zakład, że siedział Pan z fanatycznym uśmiechem na mordce i podszeptywał pod koniec: dooobry film. Jeśli nie, odsyłam do "Atonement", może ten film okaże się bardziej warty zainteresowania.
Ode mnie "Królowie Ulicy" dostają dziesiątkę, z pocałowaniem w pupkę.