Byłoby lepiej, gdyby del Toro nie realizował młodzieńczych scenariuszy, bo wyszedł mu taki miszmasz, że głowa boli. Poszczególne wątki nijak nie nakładają się, a alles zusammen sprawia wrażenie kolażowych scenek, z których niejedną można by wyrzucić lub zmienić jej sens. Uciekanie w fantasy czy horror jest znaną reżyserską metodą na pokazywaniu krytykom języka, trudno przyczepić się do poszerzanej zjawami fabuły i zinterpretować sens dzieła. Co pozostaje? Klimat. Ach, ten klimat, który ma być odpowiedzią na dociekliwe pytania...
Zawiódł mnie del Toro jeszcze z jednego powodu, który zrymuję sobie: jak na świat komuchów za dużo tu duchów. Uprzedzam krytyków: za duchy uważam wszystko, co wchodzi i wychodzi przez "drzwi percepcji" (odsyłam: "The Doors of Perception", esej Aldousa Huxleya) czy - nazwę to - poszerzoną rzeczywistość , więc także bombę.
Mógłbym tak pisać i pisać (jak del Toro filmuje i filmuje), ale chce mi się spać.
Ja nie dobrnęłam nawet do końca. Jak na horror ten film jest - przepraszam, muszę to napisać - NUDNY. Może jako dramat wojenny sprawdziłby się lepiej, ale chciałam sobie obejrzeć dziś wieczorem coś strrrasznego... i jestem głęboko rozczarowana, bo spodziewałam się sensownej fabuły, nie tylko klimatu. Po niecałej godzinie seansu mówię "dość" i przerzucam się na mało ambitne kino amerykańskie. Nie będę się katować przy sobocie.
Bywa że kino mniej ambitne jest jest uczciwsze od kina z ambicjami, które - też bywa - posługuje się sztuczkami hochsztaplerskimi.