Jestem świeżo po wyjściu z kina i mam bardzo złe przeczucia dotyczące medialnej dyskusji wokół tego filmu. Zanim więc kompletnie wyleje się wiadro pomyj, uprzedzę wszystkich, rzucając nieco bardziej pozytywne światło na tegoroczną adaptację „Kruka”. Nie jest to film w żadnym stopniu przypominający poprzednie – co bardzo mnie cieszy.
Telefon od roztrzęsionej przyjaciółki. Weszła w posiadanie nagrania, które może zrujnować pewną karierę. Wkrótce umiera, a na celowniku znajduje się Shelly Webster. Uciekając przed mroczną przeszłością, trafia do ośrodka odwykowego, dzięki czemu poznaje Erica Dravena. Prędko rozpoczynają wspólne, kipiące miłością życie. Do czasu… Ścigający ją ludzie wreszcie odnajdują zbiegłą ptaszynę, przynosząc śmierć. Dusza mężczyzny trafia do zaświatów, skąd rozpoczyna przepełniony zemstą pościg za mordercami ukochanej. Kruk spogląda posępnym okiem, gdy wyrządzone przez zło szkody błagają o zadośćuczynienie.
Jakoś połowa filmu upływa na budowaniu relacji głównych bohaterów. Coś, czego do tej pory w serii nie było, a szkoda. Przecież komiks od zawsze był przede wszystkim historią o miłości i radzeniu sobie ze stratą, a dopiero w dalszej kolejności o zemście. W związku z tym produkcja ta stanowi wręcz wyśmienity slow burn (hasło do tej pory zupełnie niezwiązane z filmową franczyzą), co może rozczarować tych poszukujących wartkiej akcji. Niemniej pojawia się również kompletna, krwawa rozwałka, gdy Eric już zmartwychwstaje. Jatka w operze to jedna z najbardziej fenomenalnych scen w całej serii, świetnie wyreżyserowana i budząca skrajne emocje. Bardzo porusza również zakończenie, kompletnie odmienne od każdego z poprzednich. Nie wszystko udało się jednak równie dobrze. Mam nieco problem z głównym antagonistą. Odnoszę wrażenie, że nieco przesadzono, kreując tę postać, przez co stała się ona niemal własną parodią.
Film ten został fenomenalnie nakręcony. Świetne zdjęcia, doskonałe kadry, rozbudowane lokacje. Efekty specjalne sprawdzają się, sztuczna krew się leje, a fruwające kruki prowadzą niezłomnie przez ten posępny świat. Cieszy również, że ktoś podczas produkcji zapoznał się z komiksem, dzięki czemu między innymi w jednej z pierwszych scen dostajemy uwięzionego w drucie kolczastym konia. Sięgnięto po symbolikę, wykorzystano ją, również przy tworzeniu zaświatów na starym torowisku. Nie jest to przy tym przeniesienie opowieści 1:1 na ekran, dzięki czemu każda z form posiada własną tożsamość, wyłącznie bazującą na tych samych tropach. Muzyka dopełnia obraz, kreując nieco gotycki klimat, choć zdecydowanie nie został on podkręcony do granic, jak miało to miejsce w ekranizacji z Brandonem Lee. Co jednak z aktorstwem? Podobał mi się duet Billa Skarsgårda i FKA Twigs. Przedstawili kompletnie nową reinterpretację Erica i Shelly, co w żadnym stopniu nie czyni jej gorszą. Choć z pewnością nie jest to najlepszy krukowy makijaż, jaki wiedziałam. Szczęśliwie najgorszym też bym go nie nazwała. Nieco rozczarował mnie Danny Huston jako Vincent Roeg, choć większy związek ma to ze sposobem napisania tej postaci niż jego faktycznymi umiejętnościami.
Bawiłam się świetnie na „Kruku”. Z pewnością nie jest to najlepsza z odsłon, ale to wciąż naprawdę dobry film, jeśli potrafi się go obejrzeć z odpowiednim nastawieniem. Doceniam tę produkcję, ode mnie zyskuje nawet 8/10, za co pełnoprawnie można mnie hejtować, choć świadczy to wyłącznie o samym hejtującym. Fanom slow burnów z dużym prawdopodobieństwem może się spodobać. Jeśli ktoś jednak oczekuje powtórki z rozrywki czy napakowanego akcją kina zemsty – lepiej niech nie wybiera się do kina, bo straci wyłącznie czas. Nie jest to seans dla każdego.
Nie przejmować się opinią głupców. I kompletnie nie chodzi o to, że film musi się wszystkim podobać. Głupcami nazywam hołotę komentatorską, która nigdy nie oceni niczego merytorycznie, a jedynie będzie atakować ludzi w sieci. Takie typy powinny być wyłapywane i karane wielotysięcznymi mandatami, a co niektórzy nawet iść do pierdla bo życzenie komuś śmierci jest przestępstwem. Dawno jednak straciłem złudzenia co do działania wymiaru sprawiedliwości, który choćby w naszym kraju hołubi przestępców, a raczej pospolitych bandytów. I naprawdę nie potrafię zrozumieć totalnego usprawiedliwiania morderców przez wszystkie sądy, które za zakatowanie innej osoby na śmierć dają wyrok np. 6 lat więzienia.
Co do Kruka, film jest całkiem niezły. Po komentarzach myślałem, że główni bohaterowie to ćpuny, a zobaczyłem skrzywdzonych przez los młodych ludzi. Dużą rolę w tym odbiorze miał udział sposób przedstawienia ich losów, bardziej skupiono się na ich miłości, a nie pokazano za dużo tych negatywnych elementów ich codzienności. Zresztą nie wiem na ile realne było to przedstawienie ich losów. Uciekli z zakładu, zamieszkali w mieszkaniu przyjaciela Shelly, nie wiadomo z czego żyli. Cały film był bardziej metaforyczny. Dla mnie spoko.
Dziękuje za tę recenzje, przywraca mi wiarę w ludzkość. xD przykro mi, ze tak zgrabnie skrojony film, który moglby zostać cult movie o miłości dla trochę edgy nastolatków został zmieszany z błotem bo „kiedyś to było”. Od siebie dodam, ze w relacji Erica i Shelly wybrzmiewa tutaj coś jeszcze - Eric Skarsarda to typ uzależnioniowca i takie osoby zakochują się w desperacki sposób. IMO głowni bohaterowie w wersji Sandersa są o wiele bardziej zlozeni, niz cukierkowi, family friendly Eric i Shelly z pierwowzoru. Przemiana Erica z cherlawego łobuza w maszynę do zabijania jest długa i uzasadniona. No rel. Dodam tylko, ze na moją ocenę może wpływać fakt, ze jestem obsesyjna fanką twórczości Twigs i tutaj tez mnie nie zawiodła, ale poza tym full obiektywizm
Jest to kruk na miarę dzisiejszego g***na produkowanego dla streamingu. Dla kogoś kto wychował się na Netflixie być może i ten film może być dobry. Nie zmienia to faktu że jest to pozbawiony sensu, niesmaczny bigos. Te efekty specjalne o których piszesz w większości są fatalne .Wake up! Mamy rok 2024. Jest kilka ciekawych ujęć. I to na tyle. Aktorstwo drewniane i sądzę że aktorzy na planie nie za bardzo wiedzieli co tam robią. Cała ta relacja głównych bohaterów jest tak sztuczna że romans Rose i Jacka to przy nich niezwykle rozbudowana i głęboka miłość, pełna podtekstów i niuansów. Ta aktorka/piosenkarka jest tak sztywna że oglądanie jej miejscami jest wręcz zabawne. Wiem co by ten film uratowało. Gdyby na końcu okazało się że wszystko to co się zdarzyło było narkotyczną jazda do fentanylu. XD
Iście przedszkolna generalizacja. Oprócz leśnych dziadów od "kiedyś to byo" i netfliksiarzy jest jeszcze spora grupa widzów, którzy po prostu posiadają własny gust. Produkcja sens jak najbardziej ma - można co najwyżej go nie zauważyć, co jest mimo wszystko winą czyjejś percepcji, a nie samego filmu.
Efekty specjalne mają się nieźle - jeśli ci się nie podobają, twoje zdanie, twój problem. Nie jesteś wieszczem z nadrzędną opinią, więc pozwól ludziom lubić to, co lubią.
Aktorstwo - patrząc na to, że odgrywane są postaci niedostosowane społecznie z toną problemów na karku... To główni bohaterowie zdecydowanie oddają te niuanse w zachowaniu. Właśnie dlatego ta miłość przeciętnemu widzowi wydaje się dziwna, nieco pospieszna, niemal nie na miejscu - to zabieg celowy. Jeśli się tego nie zauważa, to prawdopodobnie nigdy się też nie zauważyło, że niektórzy w rzeczywistości również nie zachowują się dokładnie tak, jak większość. Ponownie więc kwestia percepcji i własnej empatii. Warto się nieco porozglądać i pomyśleć o tym, jak funkcjonują np. osoby wycofane społecznie.
"Film ten został fenomenalnie nakręcony. Świetne zdjęcia, doskonałe kadry, rozbudowane lokacje."
Co za stek bzdur.
To w sumie tak, jak twój komentarz. Same bzdury, które niczego nie wnoszą do dyskusji.
to może skoro to nie ma nic wspólnego z pierwowzorem to po co się na siłe pod znaną marke ? :) A no tak przy takiej dozie kreatywności pewnie nikt by tego nie obejrzał, smutek. Tutaj ludzie mają problem. Nie wiem jak kogoś może cieszyć sranie po oryginale jednocześnie podpinając się pod dane uniwersum, ale okej niech będzie. Mam nadzieję że w takim przyszłym piątku trzynastego jason będzie dobrym gościem i do tego kobietą najlepiej a zabijać będą te wścpiskie nastolatki - tyle to ma sensu.
Totalny k**** brak kreatywności co tylko potwierdza podpinanie się pod już gotowe uniwersum zmieniając je na swoją modłe "bo ja zrobie lepiej". Jak zrobisz lepiej to stwórz nowe - j**** beztalencia obecnego świata
Pierwowzorem jest i będzie komiks, z którym nowa adaptacja wciąż ma wiele wspólnego - po prostu ugryzła temat z drugiej strony, czego "Kruk" z 1994 roku nie potrafił. Pomijając już w ogóle, że filmowe uniwersum "Kruka" to raptem malutki wycinek, bo powstała już wcześniej masa komiksów czy książek, które w Polsce nie miały absolutnie żadnej dystrybucji.
Trochę nie rozumiem bólu ( ! ) - pierwszej ekranizacji nikt tym nie skasował, a skoro i tak nie zamierzasz oglądać, to nie wiem, po co w ogóle komentujesz na forum. Nie masz do powiedzenia nic wartościowego, to nie zaśmiecaj wątków.
Nie rozumiesz prostej rzeczy - to nie remake tylko adaptacja. A jeżeli nie czytałeś oryginału- to po prostu ocen ten film sam w sobie, bo on też dobrze stoi na własnych nogach. W żadnym wypadku nie zasługuje na oceny 1 czy 2. Wystawianie takich not dla tego typu filmów to jakaś dziecinada po prostu. No bo jak ten Kruk dostaje jeden co dostają np. "listy do M 6:" albo "smoleńsk"? To samo? Noty ujemne?
Ja również wyszedłem z kina usatysfakcjonowany. Po pierwsze, nigdy nie widziałem Kruka z Brandonem Lee. Słyszałem o tym filmie jednak byłem za mały kiedy wychodził, a później jakoś nie trafiałem na ten film. Teraz nawet nie widziałem zwiastuna, znałem tylko ogólny zarys fabuły i mi się film podobał. Nie nudził, w fajnym klimacie, aż zachęcił mnie do obejrzenia poprzedniej wersji tak dla porównania. Także myślę, że jest to dużo lepszy film jeśli nie jest oceniany przez pryzmat poprzedniej wersji.
Film absolutnie mnie zauroczył symboliką i grą z widzem (jestem ciekawa ile osób zwróciło uwagę na to, że przyjaciółka Shelly wyglądała prawie zupełnie tak samo jak Shelly z twórczości O'Barra), bazując na przesłaniu z komiksu. Wyszłam z kina poruszona, bo ten film bardzo mocno zadziałał na mnie emocjonalnie, podobnie jak pierwowzór na papierze.
I ja tak odbieram ten film. Fenomenalna muzyka, świetna gra aktorska głównego bohatera, genialne uniwersum no i scenografia. A sceny z opery? Jestem zachwycona, gdzie lepiej rozegrać akt zemsty za śmierć ukochanej niż w operze? Zupełnie nie rozumiem dlaczego ten film ma tak słabe recenzje. Jedyne co mi się nie podobało to odtwórczyni głównej roli, ale to ma tak marginalny wpływ na historię, że wybaczam tak niefortunny dobór aktorki.
O dziwo przyzwoity faktycznie film. Dość prosty, dość trywialny, dość wtórny, ale na pewno nie taki tragiczny jak go przedstawiają. Kruk to sam w sobie strasznie oklepany koncept. Tutaj jest takie miotanie się między romansem, w którym brakuje konkretów, bajkowe zauroczenie od pierwszego wejrzenia jest tu boleśnie dosłowne i nijak nie rozwija bohaterów.
Zemsta natomiast nie ma żadnej stawki, bo główny bohater nie może zginąć, więc to jak granie w grę w trybie god mode. Radość z tego dość mała, mimo że krew na ekranie się leje, no to przyjemność z oglądania tego nie za wysoka.
Do tego ten Eric taki boleśnie sztywny jest, że aż smutno się robi. Ciekawsze by były retrospektywy, relacja z rodzicami i jak doszło do spalenia domu, gdzie się wychował, itp...
To samo można powiedzieć o czarnym charakterze - o co mu chodzi? Po co zabija, jak i tak się starzeje? Jakie ma z tego profity? Czym on się w ogóle w życiu jara? Houston przez większość scen siedzi i groźnie patrzy, ale nic totalnie z tego nie wynika.
Ale film jest przyzwoicie nakręcony, sprawnie się toczy, nawet pewien klimat jest. Tylko sam źródłowy pomysł jest kiepski i dlatego, że emo zabójca fajnie wygląda na ekranie, to nie powód, żeby rozwlekać to na kolejne pełnometrażowe filmy.
Żeby pozbawieni kultury troglodyci mogli się pod moimi wypocinami srać bez sensu o coś, co nie ma absolutnie żadnego znaczenia :)
Spoko, mam to głęboko w poważaniu, bo pomimo tego jestem szczęśliwym człowiekiem, a nie internetowym frustratem, który usiłuje boostować swoje ego, naskakując na obcych sobie ludzi.
To dobrze że musisz o swoim szczęści informować nawet "internetowych frustratów, którzy usiłują boostować swoje ego, naskakując na obcych sobie ludzi", doceniam to Kruku Nagrobny. Naprawdę
Nie muszę, za to takich najłatwiej baitować, by dalej się produkowali o niczym, dzięki czemu wątek utrzymuje się wysoko na forum :) Doceniam wsparcie.
Właśnie obejrzałem. No Kruka to wgl nie przypomina.
Bardziej jakiegoś nadnaturalnego Johna Wicka.
Kim był wgl ten dziad i dlaczego miał jakieś zdolności gadania do ucha pewnie zbereźnych rzeczy ?
co tam się wgl stało i czemu źli ludzie polowali na młodzież ?
o co tu wgl chodziło ?
nie wiem.
Jedyny dobry moment to scena w operze gdzie podróba Erica chodzi i kataną wybija wszystkich w iście Wickowym stylu.
Ogólnie to mocny średniak był.
No cóż, nie jest to jakiś mega słaby film, daleko mu do artyzmu czwórki czy 3, nawet postawiłbym go na równi z nie najgorszą dwójką.
Tyle tylko, że wychodzi słabo jako adaptacja komiksu bo choć nie jest przełożeniem kadru po kadrze to pobiera z papierowego pierwowzoru motywy od czapy i bezrefleksyjnie, jak szkapa na początku, druga sprawa to całe limbo do którego przenosi się Eric w chwilach zwątpienia też jest na wyrost, a sama transformacja z cieniasa w badassa też jest mało przekonująca.
Ogólnie jestem wielkim fanem pierwowzoru z Brandonem Lee, i w pewnym sensie nie potrafię spojrzeć na ten film obiektywnie. Jednak w tamtej odsłonie wątek miłości był zarysowany w jakichś 15 kilkusekundowych migawkach i to było wystarczające jak dla mnie, człowiek musiał sobie dopowiedzieć jak bardzo się kochali, jak sobie dom remontowali i snuli plany na życie. W nowszej wersji cała ta ekspozycja o miłości po prostu psuje to domniemanie, bo zredukowanie miłości do wspólnego spieprzania z zakładu zamkniętego a potem bzyku bzyku, tylko działa na minus filmu. Niedopowiedzenie było lepsze.
Druga sprawa niedzielny satanizm głównego antagonisty jest komiczny i daleko mu do Top Dolara z wcześniejszej wersji, dla którego cała ta mroczna otoczka wydawała się raczej zabawą. To był gangster z okultystyczną zajawką. A tutaj dostaliśmy pana złola który składa ofiary szatanowi. Ehhh dało się inaczej.
Sama wendetta prowadzona przez Erica też jest jakaś taka bezpłciowa, no super rozwalił komuś łeb shotgunem, cg krew chlapnęła na ścianę... No ok. Dla mnie jednak duo większy ładunek emocjonalny niosło jak Eric Klęczy nad Tin Tinem z nożem, mówi mu, że wszyscy jesteśmy ofiarami zamachuje się i cięcie... Co mu tam zrobił niech wyobraźnia pracuje.
Muzyka też... no nie...
Od strony wizualnej, poza tym, że Eric wygląda jak pozerska pisanka, jest spoko, nawet lepie niż spoko scenografia, światło w większości scen robi robotę, i może się faktycznie podobać. Podobnie jak efekty specjalne, które nie są jakoś mega nachalne (no może poza limbo). A scena jak Eric niczym prawdziwy mściciel jest rozjeżdżany przez ciężarówkę jest jedną z bardziej efektownych.
Co do Woke i Diversity to ja totalnie tego nie odczułem. Nie wiem czy kogoś boli, że Shelly została mulatką czy co. Nie miałem poczucia filmu disneyosko netflixowego, gdzie w każdym kadrze ma być czarnoskóry, latynos, azjata i żyd.
Muzyka dopełnia klimatu? Klimatu tutaj brak całkowicie, a muzyka jest totalnie odklejona od tego, co się dzieje na ekranie, wsadzona jakby ktoś wpakował randomowy utwór w ścieżkę dźwiękową. W tym filmie nie broni się nic. Wszystko dzieje się zbyt szybko, zbyt brutalnie, a sam scenariusz i postaci są bzdurne, płytkie i pozbawione jakiejkolwiek głębi. Nie da się porównać tego do oryginału, jako zaś samoistne dzieło to jedno wielkie WTF.