Ciekawostka.
Nie ma co ukrywać, że mamy do czynienia z przeciętniakiem, który jakimś cudem został popełniony przez Eastwooda w dobie, w której reżyserował znacznie lepsze filmy. Ta schematyczna opowieść nie ma z kolei wiele do zaoferowania, tym bardziej, że sama intryga nakreślona jest dość topornie. O ile jeszcze sprawca całej kabały potrafi zaskoczyć, o tyle sama przyczyna, swoiste „Why” całej rozgrywki jasne jest już po 30 minutach. Kolejna godzina zajmuje potwierdzanie przypuszczeń widza, co jak na kryminał jest już swoistym gwoździem do trumny...
Dlatego ten film trzeba potraktować nieco inaczej – jako nieoficjalne pożegnanie Clinta z postacią Brudnego Harry’ego. Jako agent na emeryturze bawi się swoja rolą, udowadnia, że niejednemu potrafi jeszcze skopać tyłek, ale to już jego ostatnia tego typu przygoda. Ten „Brudny Harry” na emeryturze nie porywa, ale i tak miło popatrzyć na Clinta dzierżącego w dłoniach ciężką spluwę, który zachrypniętym głosem grozi swemu przeciwnikowi.
Raczej dla fanów Clinta i jego sensacyjnych perełek z lat 70.
Moja ocena - 5/10