Początek filmu zasugerował mi, że mam do czynienia z afrykańskim slasherem (szaman w masce dzierżący kolczastą maczugę, no i morderstwa), więc od razu zacierałem ręce, szykując się na coś dobrego.
Niestety kilka kolejnych minut pokazało co tak naprawdę mnie czeka, a mianowicie nuuudny kryminał. W tym filmie niemalże nic się nie dzieje (ani jednej sceny zapadającej w pamięć), morderca schodzi całkowicie na drugi plan, a całość skupia się na patologu prowadzącym dochodzenie.
Jest to kolejny film, w którym muzyka i jako taki klimat wyciągają ocenę do góry. Szkoda, bo był oryginalny zabójca, była dobra maska i dobre narzędzie zbrodni, to dziś mógłby być kultowy slasher, a tak jest tylko zapomnianym filmidłem.