Z jednej strony niewiele, z drugiej oba filmy poruszają kwestie toksycznych fandomów, oczekiwań wobec marki oraz spuścizny, jaką zostawia każde dzieło filmowe.
Całkowicie uwielbiam jak wspomniane wątki zostały przedstawione w obu przypadkach.
Matrix robi to subtelniej, ponieważ za tym idzie jeszcze opowieść w innym tonie.
Krzyk nie przebiera w środkach i jak to ma w zwyczaju - bezpośrednio kopie butem po twarzy.
Przyznam szczerze, że piąta odsłona klasycznego sleshera nie powaliła mnie na kolana. Jednak jest to dzieło kompletne, które wnosi coś nowego, ma oryginalny przekaz i jest zwyczajnie dobrym filmem.
Cztery poprzednie części reżyserował Wes Craven, który zmarł w 2015 roku. "Piątką" zajęło się dwóch nowych reżyserów - Matt Bettinelli oraz Tyler Gillet.
Śmiało mogę powiedzieć, że seria trafiła w dobre ręce, ponieważ jest w tym masa serducha wraz z poszanowaniem poprzednich części.
Nowa część porusza tematykę requeli, czyli filmów, które nie są bezpośrednią kontynuacją, ale noszą znamiona marki i odnoszą się do elementów z dawnych części, jednocześnie wprowadzając coś zupełnie nowego.
I w ten oto sposób do serii wracają dawni bohaterowie(Dewey, Sidney, Gale), których widzowie znają i kochają, tworząc tym samym klimatyczną i specyficzną aurę Wosbooro.
Liczyłem, że te postacie będą miały trochę więcej czasu ekranowego, jednak głównym trzonem tego filmu jest młoda obsada, która prezentuje się bardzo dobrze. Zaskoczyło mnie to pozytywnie i bardzo doceniam przeniesienie głównego wątku na nowe postacie.
Jest kilka genialnych scen, które (jak to w Krzyku bywa) są bardzo autoświadome i do bólu przerysowane. Otrzymujemy też wartką dawkę tego, czego można się spodziewać po sztandarowym slesherze.
Najprościej - bawiłem się bardzo dobrze i cieszę się, że powstała nowa odsłona. Krzyk jest jedną z marek, która udowadnia, że mimo coraz większych cyferek w tytule* nadal może dostarczyć czegoś świeżego i oryginalnego, zachowując esencję całej serii.
Po więcej tekstów, recenzji, a także komentarzy newsów ze świata kina - zapraszam na moją stronę na FB: Przez Projektor.
Dlaczego uważasz, że społeczność fandomowa jest toksyczna?
Jest to całkiem logiczne, iż ktoś stworzył poniekąd arcydzieło (Krzyk 1), wokół którego powstała grupa fanów, DZIĘKI którym twórcy sobie żyją w willach za miliony baksów i DZIEKI którym mogły powstać kolejne części.
Ci fani mają prawo oczekiwać względnie utrzymanego poziomu i zachowania znaku jakości marki. Zarówno nowy Krzyk jak i Matrix zgrabnie zagrały schematami, ale tylko tyle. Nic nie odkryły, nie zaskoczyły, a już na pewno nie wniosły niczego nowego/świeżego/oryginalnego.
i szczerze mówiąc, nie można ''BAWIĆ SIĘ BARDZO DOBRZE'' na ''ZWYCZAJNIE DOBRYM FILMIE''.
Pozdrawiam.
Pozwolę sobie zacząć odpowiedź odnosząc się do ostatniej części Twojej wypowiedzi - w moim odczuciu jak najbardziej można.
Tak samo jak znam osoby, które bardzo dobrze, a nawet rewelacyjnie bawią się oglądając złe filmy ;]
Podobnie można uznawać film za wybitny, ale seans niekoniecznie musi być bardzo dobry (chociażby wywoływać nieprzyjemne emocje.
). Nie raz spotykałem się z opinią, że to bardzo dobry film, ale nie chciałbym/chciałabym ponowić seansu. W moim odczuciu to, jak się bawimy, czy czujemy się podczas filmu w 100% zależy od subiektywnego doświadczenia podczas seansu. Dla mnie to był dobry film, ponieważ widziałem również sporo lepszych, ale oceniam również wrażenie podczas oglądania, które w tym wypadku było bardzo dobre.
Odnosząc się już do głównego pytania - chciałbym sprostować, że nie uważam ogółu społeczności fandomowej za toksyczną. Ba, mam wiele szacunku do fandonów i sam chętnie utożsamie się z niektórymi. Dlatego zgodzę się, że fani mają prawo oczekiwać utrzymania poziomu. Jednak każdy medal ma dwie strony i społeczność fandomowa może okazać się również toksyczną dla marki, jednak podkreślę- nie mówię tu o ogóle fandomu, a często o jego odłamie. Co chociażby ilustrowane jest w pierwszej części Matrixa. Oczywiście równie szkodliwe dla marki mogą być działania studia, które chce wydusić z niej jak najwięcej pieniędzy, co także znajduje swoje odzwierciedlenie w filmie.
Te mechanizmy spotykamy współcześnie bardzo często, dlatego podoba mi się, że sama problematyka jest uwydatniania w filmach. I zarówno Matrix, jak i Krzyk wchodzą na ten meta poziom.
Zresztą Krzyk robił to od pierwszej części, tym bardziej trzymając ducha serii.
Tutaj już odnosząc się dokładniej - można wymienić masę działań takiego odłamu, które zostają zilustrowane w pierwszym akcie Matrixa, czy podczas całego seansu Krzyku. Fandom w wypadku niektórych marek przybiera formę kultu i oczywiście, że fani mogą oczekiwać zachowania poziomu marki, jednak trzeba mieć świadomość, że po latach każdy z widzów może oczekiwać czegoś innego, i każdy w filmach mógł cenić inny element.
Także w ramach toksycznego fandomu mówię tutaj o takich działaniach jak nękanie twórców, czy aktorów; narzucanie własnej opinii i nieomylne przeświadczenie o jej słuszności, przy jednoczesnym szkalowaniu każdej innej opinii (często w obrębie fandonów nie ma dyskusji, natomiast jest grupowe atakowanie każdej przeciwstawnej opinii); wchodzenie w ramy filmu, w których to fani dyktują fabułę poprzez studio, a samodzielny twórca ma mniejszą rolę; czy fandom który dyktuje jak powinieneś oglądać film żeby lepiej go zrozumieć -zamiast zachęcić do oglądania, niekiedy automatycznie nakłania się do celebracji. To tylko kilka z działań, które spotęgowane w moim odczuciu są szkodliwe i toksyczne.
Dla mnie kino jest subiektywnym przeżyciem i niesamowitym urokiem jest możliwość dyskusji o filmie, jednak często widzę destruktywne działania części fanów.
I jeszcze raz podkreślam - nie miałem na myśli tutaj fandomu samego w sobie, bo jego istnienie jest uzasadnione i pozytywne, jednak we wszystkim trzeba mieć umiar.
Również pozdrawiam!
Dla mnie dobry film to dobry film. Takim filmem jest np władca pierścieni. A kiepski film zawsze taki pozostanie niezależnie co w nim ujrzymy, jak się do niego odniesiemy, co odkryjemy. Moim zdaniem prawdziwie dobry film musi się sam bronic. Nikt mi nie powie że nowy matrix czy krzyk to dobre filmy bo choćbym nie wiadomo co w nich chciał zobaczyć to po prostu nie robi na mnie wrażenia.
A więc odnośnie pierwszego akapitu. To o czym mówisz, to znane zjawisko nazywające się Guilty Pleasure. Nihil novi, sam zaliczyłem tytuły, które są delikatnie ujmując średnie, mnie jednak w jakiś sposób ruszyły dawno temu (równocześnie staram się weryfikować swoje dawne oceny i często dochodzi do zmian)
Jednocześnie będąc częścią społeczności filmwebikowej od wielu lat aspiruję do miana krytyka-amatora i uważam, że jest to naturalna ścieżka rozwoju każdego regularnego konsumenta X muzy.
A więc przykładowo, gdy film uznany przez grono szanowanych osób za wybitne dzieło, a komuś nie podchodzi lub nie rozumie fenomenu zalecam zamiast na siłę być awangardowym pogrzebać trochę, dlaczego tak jest a nie walić na oślep ''jedynkami'' (częsta sytuacja w przypadku chociażby dzieł Passoliniego czy francuskiej nowej fali).
I na odwrót, jeśli coś jest słabe/bezczelnie gówniane a komuś się podoba mimo miażdżącego negatywnego odbioru, to należy chociaż starać się troszkę obiektywniej podejść do tematu (życie to nieustanny rozwój).
Idąc dalej, łaska widza na pstrym koniu jeździ. Tutaj idealnie pasuje parafraza znanego powiedzenia "Jesteś tak dobry jak Twój ostatni film". Rolą fandomu jest wytykanie błędów/głupot/prób skoków na kasę przez twórców. Dzisiaj mylnie wszystko jest odbierane jako hejt, a w przypadku Krzyku te wszystkie meta-pierdy już były.
Wes zrobił swoje, a te nowe chłopaczki poszły po najmniejszej linii oporu. Jednakże poziom kina mainstreamowego regularnie leci w dół, ludzie bezkrytycznie podchodzą do wielu tytułów na zasadzie "do popcornu całkiem spoko, daję 7'' no i mamy co mamy.