Bardzo trudno mi ocenić ten film! Z jednej strony są ciekawe momenty, niezła muzyka (choć nie widzę rewelacji pomimo nazwiska i dorobku jej twórcy), ale całość jakaś taka nieposklejana! Najbardziej mnie razili narkomani, którzy siedzą na trawie przed Dworcem Centralnym, są ubrani w stylu dzieci-kwiaty, strzykawki... Przez moment wyglądało to jak Skazany na bluesa! Kompletnie to do mnie nie przemówiło, a w film opowiada historię po roku 2005! Końcówka też pod dworcem. Jakie to schematyczne! Mnóstwo patosu, ekipa z samochodu jak z księżyca - zwłaszcza postać grana przez Mecwaldowskiego - stary chłop opłakujący odwołany koncert ponoć gwiazdy ;)
Mało przekonujący, mało inteligentny, jak dla mnie kiepski. Szkoda, bo potencjał był!
Mi też trudno ocenić ten film, oglądałam go w szkole na zastępstwie z księdzem, sama jestem niewierząca, ale dokończyłam go w domu bo mam już taką manię że jak coś zacznę oglądać to muszę dokończyć. Muzyka jak dla mnie nieporozumienie, ale kwestia gustu.. samo to "gwiazdorstwo" Jankowskiego mnie śmieszyło, jak i załamanie jego fanów po odwołaniu koncertu, a następnie cudowny zbieg okoliczności i spotkanie go na ulicy. Druga scena która mnie wręcz zniesmaczyła to scena między Janem a Martą kiedy ta rzuca się na niego po tym jak oznajmia jej, że ma aids, ale po tym jak mówi jej, że jest księdzem dostaje wielkiego szoku i przechodzi jej ochota na seks.
Sama historia może być wzruszająca, ale mnie nie wzruszyła, pewnie z powodu który podałam na początku.
Daję 6/10. Głównie za grę Żebrowskiego.
Film mi sie calkiem podobal, ale faktycznie.. Scena jak Marta rzuca sie niczym zwierze na ksiedza mnie powalila. W pierwszym momencie bylam zdziwiona, po tym jak Jan powiedzial "jestem ksiedzem" to zaczelam sie wic ze smiechu nad komicznoscia tej sytuacji. Jednak daje 8, bo film ma swoje przeslanie i nie jest dramatem z rodzaju wyciskaczy lez. Plus tez za pokazanie, ze ksieza tez sa dobrymi ludzmi.
Myślę sobie tak: Ksiądz ma aids, poczuł pożądanie do kobiety, ok. W końcu jest człowiekiem jak każdy z nas. Uległ nawet na pewien czas temuż pierwotnemu instynktowi, być może dlatego, że był już zmęczony chorobą, załamany, duchowo słaby, a może czuł chęć ten ostatni raz zbuntować się przeciwko Bogu, co go tak urządził. A potem okazuje się, że jednak wiara i jego głębokie uduchowienie zwycięża.
Może to tak miała być odczytana ta scena, może Marta była tylko rekwizytem?
Powiem szczerze, że pierwsza scena przed dworcem do mnie przemawia za to końcówka wcale... Jedno jest pewnie - film pobudza do myślenia o życiu i prawdziwych wartościach.