Jako zagorzały fan, praktycznie od dziecka, twórczości Roberta E. Howarda uważam, że jak dotąd prawie żaden z jego bohaterów nie doczekał się sensownego przeniesienia do X muzy. Wyjątek stanowi w tej kwestii może tylko „Solomon Kane”, który wyszedł całkiem przyzwoicie, zwłaszcza na tle poprzednich adaptacji. Znaczy, jeśli potraktować te drugie jako tylko i wyłącznie filmy fantasy, bez porównywania do tekstów, ujdą w tłoku, aczkolwiek nie powalają. Ich podstawowym minusem to teksty, chyba przez grzeczność nazywane scenariuszami, które wyglądają, jakby scenarzyści pisali je po pijanemu, a gdy wytrzeźwieli było już za późno. Kolejny minus to tzw. efekty specjalne. I nie piszcie, że w tamtych czasach technika była, oględnie mówiąc, nie najlepsza, bo na przykładzie chociażby „Willowa” widać, że przy odrobinie starania dawali radę. Może po kolei omówię, każdą z tych produkcji, zaczynając od Conana. Za małolata filmy te nawet mi się podobały ale już wtedy miałem żal, że opowiadania Howarda zostały przez scenarzystów delikatnie pisząc olane. Poza tym nie opuszczało mnie wrażenie, że ich podstawowym zadaniem była promocja boskiego Arnolda, którego mimo że lubię, jego zdolności aktorskie można poddać w wątpliwość. Jakby nie było generalnie w obu Conanach sprawił się nieźle. Niewątpliwą ozdobą filmów jest zajefajna muza Basila Poledourisa. Ogólnie oba obrazy da się obejrzeć, chociaż z tekstami Howarda mają niewiele wspólnego. Np. w Barbarzyńcy wyolbrzymiono rolę Valerii, a wątek z jej powrotem do świata żywych po śmierci faktycznie został ściągnięty z „Królowej Czarnego Wybrzeża” (Belit). Co do „Czerwonej Sonii” wyszła z tego klasyczna bajka dla dzieci. Może gdyby połączono Sonię z Conanem, jak było u Howarda coś by z tego wyszło. Tego jednak nie zrobiono z przyczyn bliżej mi nieznanych. Być może producenci po prostu nie dogadali się ze sobą albo chodziło o uwypuklenie postaci Czerwonowłosej i oddzielenie jej od znanego wtedy powszechnie Conana. Mimo wszystko film warto obejrzeć chociażby przez wzgląd na Brynię w jej najlepszych latach. Teraz przechodzę do głównego zagadnienia wątku czyli „Kulla Zdobywcy”. Nie zamierzam się rozpisywać ale tu z kolei podstawowym błędem było wzięcie do roli gigantycznego barbarzyńcy Keva, który po pierwsze w tamtym okresie kojarzył się tylko z rolą Herkulesa, po drugie nawet nie był kulturystą. Co do scenariusza to stanowi on wielki miszmasz, na przykład motyw Akivashy jest bezczelnie zerżnięty z „Conana Godziny Smoka” aka „Conana Zdobywcy”. O zgniłym jajku z Bamboą już się wypowiadałem na forum tego dzieła. Dla sprawiedliwości dodam tylko, że sam świat stworzony przez Howarda przedstawiono w nim całkiem znośnie no i w miarę udana była młodość Conana. W obu wyżej wymienionych obrazach popełniono ten sam błąd, jakim było wzięcie do ról gigantycznych barbarzyńców tzw. ładnych chłopców, którzy bardziej pasowali na wybiegi Versaccaczego i innych niż do odegrania takich postaci. Może po prostu w momentach kręcenia tych filmów nie było żadnych dostępnych mięśniaków, a może chcieli wziąć znanych już aktorów. Najbardziej udany film z howardowskiego świata to bez wątpienia Solomon Kane, który choć nie jest adaptacją żadnego z jego opowiadań, wyszedł całkiem dobrze i realnie. Kończąc powiem, że z niecierpliwością czekam na „Legendę Conana” ale zważywszy na czas, który upłynął od zapowiedzi zaczynam nabierać wątpliwości czy seria w ogóle powstanie. Zresztą i Arni już nie jest pierwszej młodości, a po fiasku T5 może sobie odpuścić.