Kwiat tysiąca i jednej nocy Pasoliniego to ostatni z trzech filmów tzw. Trylogii Życia, zaraz przy Dekameronie (7/10) i Opowieściach Kanterberyjskich (4/10). Opowiada o młodzieniaszku w bliżej nieokreślonym arabskim kraju, który zostaje wybrany przez pewną urodziwą niewolnicę na jej pana. Oboje się w sobie zakochują, ale młodzieniec łamie daną jej obietnicę, przez co niewolnica zostaje uprowadzona. Teraz chłopak próbuje odnaleźć swoją miłość po drodze zaświadczając wielu przygód i opowieści napotykanych bohaterów, które zaś ostatecznie kształtują postawę bohatera i hamują jego młodzieńcze zapędy czyniąc go mężczyzną. Wszystko to okraszone dozą erotyzmu, jak przystało na Pasoliniego.
Długo nie myślałem nad oceną. Historia ciekawsza niż w Opowieściach Kanterberyjskich, ale nigdy nie zaakceptuję tak słabej gry aktorskiej i montażu. 74' to nie początki kina i nie obchodzi mnie, że to sam Pasolini. W tych czasach robiło się już właściwe techniczne produkcje.
Dialog warty uwagi:
- Jak się zwiesz?
- Berhane
- Ile masz lat?
- 15
- Jesteś żonaty?
- Nie i nigdy się nie ożenię.
- Jakaś kobieta Cię zraniła?
- Nie, ale księgi mówią, że kobiety są fałszywe.
- "Raj na Ziemi znajdziesz na ich piersi, a księżyce i raj kryją się za ich wzgórkiem" - to też zapisano w księgach
- Tak, ale w ich naturze jest zwodzić mężczyznę. Malują oczy i policzki, farbują włosy i pozostawiają po sobie smak goryczy.