"La Belva" to niesłychanie nudny film. Nieco ciekawiej robi się, gdy na ekranie pojawia się Klaus Kinski ale nawet on nie był w stanie uratować tego obrazu. Ciekawym zabiegiem było zrobienie z głównego bohatera kompletnie amoralnego seksualnego maniaka. Niestety potencjał tej postaci został kompletnie zaprzepaszczony. Klaus chowa się za krzaczkami, rzuca się na dzierlatki, patrzy w dekolty, ogólnie rzecz biorąc ma potężną chcicę. Wydaje mi się jednak, iż jest to jedna z jego najgorszych ról. Kinski rozśmieszał mnie tutaj kilka razy i udanie odpędzał ode mnie poczucie znużenia i senności tylko, że to ewidentnie nie miał być western komediowy! Samo zakończenie świadczy o tym, iż reżyser miał ambicję na stworzenie poważnej, dramatycznej historii. No cóż, z pustego to i Salomon nie naleje, bowiem na pierwszy rzut oka widać, iż cały budżet filmu ledwie starczyłby Klausowi na opłacenie kilku pań do towarzystwa. O innych aktorach nie warto nawet wspominać. Przemilczeć także wypada słabą muzykę i taniutkie lokacje. Jeden punkcik za sam pomysł i jeden za Kinskiego, lecz nawet jego fani powinni to sobie odpuścić.
może ten film powstał jako zabawa dla Kińskiego? Wszak był przecież na planach napalonym zwierzakiem, każdą molestował i chciał przelecieć(oczywiście sam Kinski twierdzi ze bzykał na potęgę, ale prawda jest taka ze po prostu sie slinil do każdej i pewnie czasem jakąś bezdomną w amazońskiej dżungli zgwałcił).
tak na to patrząc - mamy poważne studium psychologiczne fantazji Klausa Kinskiego, a konwencja westernu jest tylko metaforą jego dzikiego serca.