Ten film jest kiepski i nudny. Tytułowe żurawie lecą tylko na początku i na końcu. Reszta filmu utrzymana jest w klimacie "Narodzin narodu" Davida Warka Griffitha, tyle że z dźwiękiem i paroma mniejszymi wątkami. Zakończenie zaś jest strasznie patetyczne.
Droga Pani.
Absolutnie nie mogę zgodzić się z pani sądem na temat tego filmu. Jak wiemy kino jest sztuką i nie da się interpretować tej sztuki z pozycji to kawałek, tego, kawałek z tego i powstanie dzieło. Jakby tak było to statystycznie z kawałka psa i konia powstałby dajmy na to lis :). Moim zdaniem na Lecą Żurawie trzeba spojrzeć w szerszym kontekście. Po pierwsze jako jeden z pierwszych rosyjskich filmów nakręconych w duchu niesocrealistycznym. Spojrzenie na wojnę inaczej, wspomniany przez panią patos ma inny wydźwięk, nie jest to już jakieś tępe powtarzanie schematów, choć film oczywiście musiał mieć zachowane pewne ramy, aby w ogóle go nakręcono u sowietów. Uderza w tym miejscu nastawienie na jednostkę, a więc humanizm, a nie jak to w komunie bywało kolektywny dramat narodu. Tu widzimy dramaty jednostek, wybór, wierność. Ten film jest zwyczajnie ludzki. Kwestią zaś smaku są wrażenia estetyczne. Ale De gustibus non ... Osobiście film trafił w moją wrażliwość i smak. Zdecydowanie jednak nie mogę się zgodzić z sądem, że film był nudny. Proszę wybaczyć, nawet jeśli byłby to film niemy to doskonałe zdjęcia zrekompensowałyby mi to. To naprawdę wielkie dzieło, ale trzeba sobie zadać trud jego dokładnego obejrzenia, a nie "ślęczenia" z lupą. To by było na tyle.
Korzystam z tego, że piszesz w sposób zaangażowany;) i spytam, oczekując sensownej odpowiedzi: po co patrzeć na filmy w "szerszym kontekście"? Co mnie dziś obchodzi, że w 1957 roku nagrano film, który nie jest tak bardzo jak inne (ale i tak jest) zeszpecony propagandową wymową? Po co doszukiwać się w nim czegoś, tylko dlatego, że z punktu widzenia historii kina jest to film istotny?
Film ten obejrzałem niejako przez przypadek, oglądając go dostrzegłem w nim arcydzieło, nie dlatego, że należy do kanonu kina światowego, ale dlatego, że niezwykle "pociągają" mnie tego typu stare filmy. Dlaczego "szerszy kontekst"? Otóż czy np osławiony "Popiół i diament", "Kanał" ,"Człowieka z żelaza", kina moralnego niepokoju nie da się zrozoumieć bez kontekstu, bez tego będą to tylko fajnie zagrane i skręcone filmy. Kontekst powstania, jest moim zdaniem jednym z najistotniejszych elementów do zrozumienia filmu. Jak wiemy reżyserowie podczas komuny byli zmuszeni do przedstawiania rzeczywistości takiej, która byłaby strawna dla cenzury, bo inaczej czekała by je "odsiadka na półce". Dlatego też te filmy są najeżone różnego rodzaju aluzjami(patrz komedie Bareji) czy też metaforami(słynna krata i drugi brzeg wisły widziany z kanału) aby zmylić nie zawsze rozgarniętych cenzorów. Oczywiście filmy takie zawsze będą w pewnym stopniu zafałszowane(jeśli przyjmiemy jako punkt odniesienia klasyczną definicję prawdy), ale musimy pamiętać, że w latach 50' to było maksimum jakie dało się uzyskać aby film był grany za żelazną kurtyną. I i tak był już dialektyczny przełom w porównaniu do kina socrealistycznego, gdzie wszechobecny imperialista amerykański, tworzył jakiś spisek itp itd. Moim zdaniem jeśli mówimy już o kinie po tej stronie Łaby, to treści w nim zawarte odzwierciedlały swobody jakim mogło się cieszczyć społeczeństwo. W latach 50' czy 60', rzadko kiedy przechodziło komuś w filmie przez gardło słowo np Armia Krajowa, czy Armia Andersa chyba, że w znaczeniu pejoratywnym. Popatrzmy na rok 81' gdzie w "człowieku z żelaza" mamy doskonałą historię Solidarności, zniewolenia człowieka i to wszystko w tym samym PRL. Toteż im głębsza była erozja systemu, tym śmielsze filmy, które już nie musiały być zgodne z linią programową partii. Ale to wszystko o czym piszę to są smaczki, które zdaję sobie z tego sprawę niektórych mogą zwyczajnie nudzić. Jak już mówiłem wcześniej o gustach się nie dysktuje. Niestety albo stety ja jestem zarażony tym bakcylem myślenia historycznego. Dlatego doszukuję się w tych filmach tych wszystkich rzeczy bo mnie to po prostu pasjonuje. Taka będzie najlepsza odpowiedź na pana pytanie. Pozdrawiam i przepraszam, że tak długo:)
Tomku, nie przepraszaj, że napisałeś długiego posta, bo jest on ciekawy, tyle, że nie za bardzo o to mi chodziło-pewnie zapytałem niedokładnie. Kontekst historyczny/geneza powstania filmów jest oczywiście tematem ciekawym, ale dla np. historyka komunizmu. Zauważ, że w ten sposób można uzasadnić zainteresowanie dla każdego gniota - np. dla jakiejś idiotycznej komedii angielskiej, bo np. interesują mnie echa dawnych podziałów stanowych, czy brytyjski akcent językowy.
Założyłem oczywiście, że poszukujemy jakiejś 'względnie obiektywnej' wartości filmów. A wtedy, gdy oderwiemy się od tego, co mocno zmienia naszą 'obiektywną' optykę, pozostaje ocenić 'film sam w sobie' (jeśli mogę skorzystać z marksistowskiego pojęcia;)). I w przypadku "Lecą żurawie" niewiele mi tej wartości zostaje. Też się interesuję historią komunizmu (a szczególnie jego upadkiem i transformacją) i chyba tylko ciekawość 'historyka' sprawiła, że nie wyłączyłem tego filmu w połowie. Dziś w 2008 roku emocje ukazane w ten sposób rażą swoim przesyceniem wymową ideologiczną, a także-w samej warstwie realistycznej-pompatycznością. I mniej więcej o to mi chodziło - że moim zdaniem poza kontekstem ten film jest płaski i nudny.
Poza tym uważam, że nie ma na świecie idiotyczniejszego powiedzenia niż "o gustach się nie dyskutuje" - wszystko jest gustem i kwestią smaku, jeśli się ten aspekt w rozmowach pomija, to wówczas wymiana myśli jest jałowa i bezsensowna. Że zacytuję Nietzschego:
"Ależ całe życie jest sporem o smak i smakowanie! Smak to zarazem odważnik, szalka u wagi i ważący. I biada wszystkim żyjącym, którzy chcieliby żyć bez sporu o odważnik, szalkę u wagi i ważących!"
:)
Pozdrawiam,
Paweł
Oczywiście są filmy obiektywnie słabe i niewarte uwagi to jest fakt. Chociażby niektóre współczesne polskie produkcje. To po prostu się widzi jak ma się minimum zmysłu estetycznego. Obiektywne kryterium istnieje, i nie jestem za relatywizacją wszystkiego pod szyldem enigmatycznego stwierdzenia kwestii smaku. Chodziło mi o coś innego mówiąc o gustach. W sensie bardzo podstawowym. Spłaszczając możemy dyskutować nad tym, że mi się podoba samochód koloru zielonego, a panu inny, ale czy to ma sens? Czy nie będzie to bicie piany na czystej wodzie? Też jest ważne co rozumiemy pod pojęciem gust i smak, i w zupełnieności muszę się zgodzić z trafnym cytatem. Ale samak jako coś głębszego. To, że kogoś interesują szczegóły historyczne nie ważam za głębię, i nigdy nie prowadził bym sporu z dyletantem historycznym, który zwracał by uwagę na inne kwestie. Owszem wymienilibyśmy uwagi, ale o żadnym sporze nie mogło by mowy, bo jego po prostu nie interesuje, że np. zamiast tygrysa był "przebrany" t-34 i nie byłoby materii do dyskusji. Możemy za to spierać się i kłucić o rzeczy głębsze o wartości, grę aktorów, fabułę. Ale nie o szczegóły w których ja "samkuję", ale ktoś inny niekoniecznie. Oczywiście zaznaczę swoje zdanie narysuję kontekst, ale to, że ktoś tego nie chwyci, no to cóż. I jeśli chodzi o tą dziwną ocenę filmu samego w sobie to myślę, że mogę na siłę powiedzieć no tak wątek psychologiczny trochę przejaskrawiony, trochę romansidło, gra aktorów moim zdaniem bez zarzutów, dobre zdjęcia. Czy jest płaski i nudny "obiektywnie", nie podejmę się takiej oceny, chociaż próbuję sobie wyobrazić jakby podobna historia była nakręcona dajmy na to przez Wietnamczyków to pewnie wtedy uznałbym ten film za płaski i nudny, bo wielkiej głębi w takim wypadku nie ma. Ale problem jest w tym, że ten film nie został nakręcony przez Wietnamczyków i po prostu jest jaki jest. Moim zdaniem odrywanie go od tych wszystkich naleciałości jest krzywdą dla filmu, reżysera i aktorów. To tak jak z komediami Bareji, obiektywnie np "Brunet wieczorowa porą" to tani, nietrzymający się kupy kryminał, ale czy można ten film oceniać właśnie tak "obiektywnie"? Jeszcze w gwoli ścisłości muszę powtórzyć moją początkową myśl, że są filmy absolutnie słabe bez względu na kontekst. Pozdrawiam.
Pc co? Ja nie wiem po co. Ale opowiem taką historię, która przydażyła mi się parę miesięcy temu. Potrzebowałem wpaść do Los Angeles i przy powrocie zatrzymałem się na szybki posiłek niedaleko autostrady przy Figueroa St. Jakież było moje zdziwienie, gdy podsłuchałem bandę małolatów zawzięcie dyskutujących stary radziecki film "Pancernik Patiomkin" (tutaj znany jako Battleship Patemkin.)
Normalnie szczęka mi opadała, co bardzo utrudnia żucie jedzenia ;-).
Jak wróciłem do domu to trochę pogóglałem i sprawa się wyjaśniła. Małolaty miały znaki "USC" na zeszytach. A trochę dalej przy Figueroa jest "USC School of Cinematic Arts." No i szybko się wyjaśniło dlaczego małolaty w USA oglądają stary komunistyczny film propagandowy. Ale afera!
Pewnie z tymi żurawiami jest podobnie. Może warto przekonać się na własne oczy dlaczego. A może "po co" to się tylko nogi nocą?