Wyobrażałem sobie że może być z tego fajne widowisko, ale wyszedł ledwo ledwo średniak, zapchajdziura w repertuarze.
Od samego początku porażka... pomyślcie, kompletują skład z kilku badassów, ta..... w tym bezmózgiego gościa łażącego po budynkach i takiego nieogolonego obsrajportka z bumerangiem.
Jest też romantyczny żołnierzyk udający twardziela i ta czarnoskóra baba z apką na srajfonie do KO tych swoich pupilków (mogli jej uciąć rękę w której go trzymała w pierwszej scenie i było by po kłopocie, a i scena z wykopem).
Ale i tak najlepsza w teamie jest..... ta dam: Wiedźma! Która to biedna miała być ich opoką i pomocą, a z którą to właśnie walczą do końca filmu. Troszkę rzewnie się zrobiło ;)
Coś tam się na niebie wije, niby potwór spaghetti, napięcie rośnie, niektórzy się modlą do broni, ale koniec końców taka jedna umalowana lala klęka i tym oto sposobem ratuje resztę zespołu i cały świat oczywiście. Po akcji wsadzają każdego do dziury skąd ich wyciągnęli i zapominają ich zasługi. Ot cała fabuła.
Sumując, strasznie po oczach daje słabe nakreślenie postaci, tak…. szczególnie tych które giną prędzej czy póżniej ;) Fabuła momentami odlatuje w nieznane rejony podświadomości reżysera, nikt nie wspomina po co komu te wszystkie latające gruzy nad miastem, aktorzy grają jak by ich z plaży ściągnęli, a „dobrych scen/tekstów” jest może kilka procent w tym wszystkim.
Zaskoczyła mnie jedna, jedyna, naprawdę pozytywnie zakręcona postać: Joker, taki rycerz na białym koniu który co rusz zjawia się po swoją księżniczkę. On jedyny ma klasę i jaja, ale cały czas zastanawiałem się co on tu robi.
Odpowiedź jest prosta: Jaja sobie robi z was widzowie, tak jak reżyser i reszta ekipy... a pomyśleć że chciałem na to pójść do kina... ale teraz myślę że film powinien się nazywać "Banda nieszczęśników".
Amen.