Film czaruje klimatem, kostiumami i scenerią. Uważam jednak że podobnie jak Sweeney Todd jest źle zaśpiewany. Wokale są... średnie. Poza tym miałem wrażenie że nie trzymają się całkiem niezłego podkładu (tła). Były mało melodyjne.
Nie łatwo mi się ogląda takie filmy. Trzeba wszak nadążyć za dość szybko przelatującymi napisami. Przypuszczam że w wersji z lektorem było by podobnie. Język śpiewany w filmie nie jest potoczny co tylko utrudnia odbiór.
Gdyby nie śpiewy to dałbym nawet 8/10. Żałuję.
Najpierw były nagrywane wokale, na planie, nie w studio, a dopiero później podkład orkiestrowy. Ja również wyczuwam w wielu miejscach dysonans pod tym względem. Większość filmów - musicali ma najpierw nagraną całą ścieżkę muzyczną, łącznie z wokalem, w studio, a na planie podczas kręcenia scen stosowany jest playback.
Dziwi mnie to, że w takich musicalach przeniesionych na film wszyscy doszukują się nieczystości w śpiewie. Wiadomo, że to nie są światowej klasy wokaliści, a jednak wg mnie wszystko jest zaśpiewane bardzo dobrze (może rzeczywiście w paru miejscach to siada, więc za samą muzykę dałbym 8/10) ale jako całość to się nieźle broni - gdzie nie dośpiewają tam "dowyglądają" i na odwrót.
Fakt, że czasem ciężko nadążyć z ogarnianiem bo tekst piosenek zawiera dużo trudnych słów (wspomnianej wersji z lektorem sobie nie wyobrażam) a tam gdzie są duety to nieraz trudno się połapać w czytaniu.
A co do wspomnianego Sweeney Todda uważam podobnie - że całościowo jest bardzo dobry a sama muzyka też gdzieś tam się broni.
No i Helenka Bohnam Carter - moja ulubienica. Co rola to lepiej ;)
Mam podobne odczucia ale chyba całkiem nie wywaliłabym partii śpiewanych. Strasznie brakowało mi w tym filmie dialogów. Jakby to było wyważone o wiele łatwiej było by mi wstawić ocenę...
To nawet nie było źle zaśpiewane to było kompletnie oderwane od tego filmu momentami nawet bardziej rapowane. Nie żebym nie lubił musicali - upiór w operze z odpowiednimi wokalami i brakiem co 5s monologów śpiewniczych jak w nędznikach był fantastyczny a tu to kompletne flaki z olejem z tego zrobili. Tym bardziej potworne mi się to wydaje im więcej nagród ten film otrzymał jak widzę u_u
Śpiewać muszą - to musical. Ale bez wątpienia było by lepiej gdyby było więcej scen opowiadanych samą kamerą.
Ja za to niezmiernie cieszę się, że aktorzy śpiewają w trakcie całego filmu. Dzięki temu nie pominięto żadnego utworu. Gdyby wprowadzić zwykłe dialogi, to albo trzeba by było skrócić i tak w pewnych momentach zubożałe piosenki, albo części nie wykonać, bo film (i tak dość długi) trwałby ponad trzy godziny.
Podobno każdy aktor powinien umieć śpiewać, ale jednak utwory musicalowe czy operowe, są o wiele trudniejsze od tych estradowych. Aby były dobrze zaśpiewane, wymagają posiadania przez śpiewaka techniki i doświadczenia, dlatego ciężko wymagać od aktorów cudów.
Chylę czoła, że zaśpiewali oni na planie, a nie w studio i jestem im za to wdzięczna, bo nie znoszę, gdy tekst nie jest idealnie dopasowany do ruchów warg, a dzięki temu, tu tego uniknięto.
Co do samych wokali, to faktycznie nie powalały. Nosowanie na niektórych samogłoskach i spadek intonacji na końcówkach, zwłaszcza u Jackmana i Crowea dało się wyraźnie usłyszeć, ale jak na aktorów, którzy nie zajmują się na co dzień śpiewem i tak poradzili sobie bardzo dobrze. To raczej ekipa od obróbki dźwięku się nie popisała, bo te mankamenty dałoby się wyretuszować.
Z drugiej strony właśnie te mankamenty, wspomniane „rapowanie” oraz mimika i gesty aktorów, nadawały postaciom realizmu i ukazywały ich emocje. Na szczęście nie pokazano ich poprzez przesadny dramatyzm w brzmieniu partii melodycznych, co powinno mieć miejsce w musicalu, gdzie wokal odgrywa główną rolę w dążeniu do celu, jakim jest dotarcie do widza. W filmie służy do tego jeszcze bogata scenografia, efekty specjalnie i możliwość dokładnego zobaczenia istotnych elementów, co nadrabia ubytki w śpiewie. Siedząc w teatrze w zadymionej sali, na miejscu z dala od sceny nie dostrzeżesz wszystkiego. Właśnie dlatego pod tym względem film spełnił moje oczekiwania :)
Jedyne co mnie zawiodło to głos Javerta. Miałam okazję zobaczyć musical w Romie gdzie bas Krzysztofa Bartłomiejczyka brzmiał cudownie, dlatego nie byłam usatysfakcjonowana słuchając cienkiego barytonu Crowea, a przez cały film tęskno mi było do inspektora z głosem jak dzwon. Szkoda, że nie dobrali kogoś z nieco niższą barwą.
też tak samo odczuwam ten film/musical, myślałam że jednak będą dialogi przeplatane śpiewem, najbardziej przeszkadzał mi wokal Russela, uwielbiam go jako aktora ale jako śpiewaka już nie.
Nigdy nie zrozumiem takich ludzi jak ty i tobie podobni: Nie chcecie by w musicalach spiewano i/lub spiewano ZA DUZO nie ogladajcie takich filmow. i wilk syty i owca cala. Bo to najglupszy z mozliwych argumentow: Slaba ocena musicalu, bo SPIEWALI. Serio, ale trzeba byc kretynem...Nie mowie tu akurat o Tobie, ale tak jest. Tylko kretyn trzyma sie takiego argumentu.
Nie podobał mi się śpiew w tym filmie, tak jak mogą nie podobać mi się dialogi i aktorstwo w innych filmach.